Reklama

Przepis na naprawę Europy

Znakomita większość narzędzi koniecznych do podniesienia konkurencyjności europejskiej gospodarki i nadania jej dynamiki leży w rękach rządów krajów członkowskich.

Aktualizacja: 14.03.2017 20:09 Publikacja: 14.03.2017 19:58

Przepis na naprawę Europy

Foto: Archiwum

Cały potencjał europejskiej dyplomacji wykorzystywany jest od dłuższego czasu na walkę z destrukcją projektu europejskiego. To działania w znakomitej większości defensywne. A wszędzie tam, gdzie z kryzysu rodzą się zalążki działań pozytywnych, napotykamy fundamentalne problemy. Tak jak choćby z projektem unii bankowej. Jej konstrukcja w ekwilibrystyczny sposób wznoszona jest od góry, od nadzorczej czapy, wciśniętej na Europejski Bank Centralny, a nie – jak być powinno – od dołu, czyli od ujednoliconego mechanizmu naprawczego banków. Tak było z przesuwanym terminem wdrożenia dyrektywy MiFID II, kompleksowo regulującej rynki finansowe po kryzysie.

Rządy rządzą Unią

Kryzys znacząco odkształcił tradycyjny proces decyzyjny w Unii. Przy braku akceptacji dla wprowadzenia uzgodnionych i podjętych w ramach konsensu zmian traktatowych, które sankcjonowałyby doświadczenia zdobyte przez UE w trudnych czasach i przekuwały je w pozytywne reformy instytucjonalne, posuwające naprzód projekt europejski, na pierwszy plan wysunęły się porozumienia międzyrządowe. Prawdopodobnie ten spontaniczny sposób zarządzania kryzysem uchronił Unię przed rozpadem. Ale trudno nie zauważyć, że przy okazji zatarciu uległ mechanizm wspólnotowości.

Dlatego, jeśli Europa dojrzeje w końcu do zmian traktatowych sankcjonujących pokryzysowe doświadczenia, a bez wątpienia tak właśnie wcześniej czy później się stanie, projekt nowego traktatu będzie mocno kontestowany. Kontestować go będą kraje, które w nikłym stopniu inicjowały wcześniejsze porozumienia międzyrządowe. Te państwa, które były do porozumień włączane lub z nich wyłączane przez silniejszych partnerów.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że nowy traktat europejski usankcjonuje instytucjonalny podział na Unię różnych prędkości. Ale też, co dla wielu obserwatorów już mniej oczywiste, sam traktat nie uczyni jeszcze z europejskiego jądra gospodarczej potęgi. Dla nadania Europie dynamiki i witalności trzeba dużo więcej niż tylko budżet strefy euro, parlament tej strefy czy jej minister finansów.

Projekt europejski wciąż jest w głębokiej defensywie. Wciąż trwają zmagania o to, żeby ten projekt nie rozsypał się jak domek z kart. Ale co z refleksją nad przyszłością Unii? Co z pozytywnym projektem niezbędnych reform? Mamy białą księgę przewodniczącego Junckera z zarysem pięciu scenariuszy przyszłości europejskiego projektu. Ale to czysta polityka. Trudno przewidzieć, kiedy i czy w ogóle doczekamy się wreszcie szczytu poświęconego przezwyciężeniu strukturalnych słabości europejskiego projektu. Tego dziś najbardziej potrzebujemy.

Reklama
Reklama

Europa to dziś „1-proc. gospodarka". Wciąż duża. Ale grzęznąca. A to oznacza utratę pozycji w świecie. I to w przyspieszonym tempie. Jak więc przywrócić Europie dynamikę? Co zrobić, żeby Stary Kontynent nie stał się skansenem globalnej gospodarki?

Europejskie 500+ demografii nie uratuje

Wielki kryzys migracyjny był okazją do podjęcia kluczowych dla Europy wyzwań. Zamiast tego stał się nacechowanym negatywnymi emocjami sporem o podział kwot uchodźców. Europa, wbrew obiegowym opiniom, charakteryzuje się bardzo wysokim poziomem heterogeniczności. Nieporozumienia biorą się z nagłaśniania problemów związanych ze skupiskami emigracyjnymi. To one zdominowały opinię publiczną i przyczyniły się do rozbudzenia strachu i wzrostu znaczenia ksenofobicznych ruchów. Ale demografii nie da się zakrzyczeć.

Do roku 2030 roku „rdzenna" ludność Europy w wieku produkcyjnym skurczy się o 4 proc., czyli 14 mln, a do 2050 o 12 proc., czyli 42 mln. Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, o niskiej aktywności zawodowej ludzi w wieku dojrzałym i kobiet. W roku 2013 mieliśmy w Europie tylko 35 proc. aktywnych ekonomicznie ludzi w wieku 55–74 lata. A równocześnie od lat 70. średnia długość życia wzrosła tu o ponad dziewięć lat. Towarzyszyło temu skrócenie średniego efektywnego wieku przejścia na emeryturę o sześć lat. Z takimi trendami społeczno-demograficznymi daleko nie zajedziemy.

Nie zdoła ich odwrócić zdecentralizowana, nieraz kosztowna, polityka pronatalistyczna, prowadzona z umiarkowanym powodzeniem na szczeblach krajowych. Mówiąc wprost: nasze 500 zł na dziecko przeniesione na szczebel paneuropejski i fundowane z budżetu Unii (co zostało nawet wpisane do programu rządzącej obecnie w Polsce partii), demografii nie odwróci.

Bez imigracji ani rusz

Europa bez imigrantów sobie nie poradzi. Budowanie administracyjnych barier hamujących napływ imigracji uniemożliwi odbudowę jednego z podstawowych czynników wzrostu potencjału europejskiej gospodarki, jakim jest topniejący zasób pracy.

I niech nas nie zmylą aktualne wysokie wskaźniki bezrobocia w niektórych krajach Unii. To wynik kryzysu, który widać w podstawowych wskaźnikach makro. Ale nawet absorpcja wszystkich dzisiejszych bezrobotnych w Unii, posunięta do szacowanej średnio na 6 proc. naturalnej stopy bezrobocia, nie zdoła trwale odwrócić długoterminowych trendów demograficznych.

Reklama
Reklama

Ludzie starsi, kobiety, bezrobotni powinni powiększyć zasób pracy w Europie. I regulacje w tym zakresie leżą całkowicie w kompetencjach lokalnych rządów. Na szczeblu europejskim nikt tego za nas nie załatwi. Ale tego problemu nie rozwiązuje się poprzez ryglowanie lokalnego rynku pracy, ponieważ większość krajów europejskich – poza chwalebnymi wyjątkami jak Niemcy, Dania, Holandia – cierpi na strukturalne niedopasowanie popytu do podaży na ryku pracy. Zamykając europejski rynek pracy przed imigrantami, nie rozwiążemy kwestii lokalnego bezrobocia. Potęgujemy za to problemy wynikające z trendów demograficznych. To droga donikąd.

Bez pracowników nie ma wzrostu

Brak rąk do pracy w połączeniu z relatywnie małymi inwestycjami oznacza kurczenie się potencjalnego europejskiego PKB w tempie zbliżonym do 10 proc. już w perspektywie najbliższej dekady. Dla zaspokojenia aspiracji na utrzymanie dzisiejszej pozycji w świecie (25 proc. globalnego PKB) Europa potrzebuje inwestować nie mniej niż 550 mld euro rocznie i stworzyć minimum 20 mln nowych miejsc pracy. Mamy z czego inwestować, bo zasób kapitału w Europie jest duży, a do odzyskania wyników sprzed kryzysu sporo nam jeszcze brakuje. Produkcja jest wciąż o ok. 15 proc. poniżej przedkryzysowego trendu. Luka popytowa szacowana jest na ponad 2 proc. europejskiego PKB. Poziom PKB na głowę w ujęciu parytetu siły nabywczej w kontynentalnej Europie dopiero zbliża się do przedkryzysowego poziomu.

Europa musi się otworzyć na import pracowników. Migracja sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Nasz kontynent musi jednak zadbać – inaczej niż dotąd – o asymilację ludności napływowej i jej przystosowanie do potrzeb miejscowych rynków pracy. Musi też zadbać o znaczące podniesienie migracji wewnątrzunijnej. Dziś ten przepływ jest śmiesznie niski. Nie przekraczał w 2012 roku 0,35 proc. populacji. Po ostatniej fali uchodźców ten wskaźnik statystycznie zapewne wzrośnie, ale wciąż daleko odbiegać będzie od obrazujących mobilność wskaźników migracji między stanami w USA (2,2 proc. populacji), kantonami w Szwajcarii (1,7 proc.) czy przemieszczeniami między landami w Niemczech (1,4 proc. populacji).

Daleka droga do unii fiskalnej

Do przeciwników nadmiernych transferów fiskalnych, do tych, którzy wpisali na sztandary hasło „nie dla unii transferowej" i machają tymi sztandarami przy lada okazji, powinny przemawiać fakty i liczby. Wewnątrzunijne transfery to obecnie tylko 1,6 proc. skumulowanego PKB Unii, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych sięgają 8,4 proc. PKB. Droga do unii fiskalnej, mierzona konkretnym przepływem pieniędzy, od bogatszych do biedniejszych, jest jeszcze naprawdę dość daleka.

Pięć wyzwań dla Unii

Na czym więc powinna skupić się Unia w najbliższych latach? Co mogłoby ponieść Europę z dzisiejszego poziomu co najwyżej jednoprocentowej gospodarki do trwałego wzrostu na poziomie potencjału, czyli nie szalonych, ale przyzwoitych 2–3 proc. średnio rocznie (czyli po uwzględnieniu cyklu koniunkturalnego)?

Jest, jak się wydaje, kilka takich kluczowych dla podniesienia europejskiej konkurencyjności obszarów. Po pierwsze, reformy o charakterze podażowym, które mogą być wdrożone tylko na szczeblach lokalnych. Bruksela nie odwali za krajowe rządy roboty, jaką jest odbiurokratyzowanie gospodarek. Podatki – przypomnijmy – są wciąż i powinny pozostać domeną krajowych ustawodawców. Podobnie jak zapewnienie elastyczności lokalnych rynków pracy i wykorzystanie zasobów pracy.

Reklama
Reklama

Po drugie, Bruksela ma pewną rolę do odegrania przy dokończeniu wciąż nieukończonego procesu ujednolicania oraz integrowania lokalnych rynków. Dotyczy to głównie opóźnionej integracji rynku usług, w tym coraz ważniejszych dla cyfrowej gospodarki usług finansowych.

Po trzecie, na tym etapie rozwoju, na jakim jest dziś Unia, podniesienie produktywności nie uda się bez wzięcia pod lupę sektora publicznego. Wystarczy uświadomić sobie, że jego waga w skumulowanym PKB kontynentu sięga dziś aż 26 proc., przy publicznych transferach, które stanowią dodatkowo 22 proc. PKB. Blisko połowa PKB Unii przechodzi więc przez sektor publiczny, którego produktywność sukcesywnie spada.

Gdybyśmy nawet stawali na głowie, próbując poprawić konkurencyjność europejskiego sektora prywatnego, całej gospodarki europejskiej, nie ruszymy, nie naruszając nieraz dobrze strzeżonych interesów tego kolosa, jakim jest sektor publiczny. To też zadanie przede wszystkim dla lokalnych rządów. Nie dla Brukseli.

Po czwarte, Europa potrzebuje całkowitego otwarcia na handel międzynarodowy. Bez handlu wewnątrzunijnego jej udział w globalnym handlu towarowym i usługach komercyjnych sięga 13 proc. To więcej niż udział Chin, Japonii czy USA. Tego potencjału nie wolno zmarnować. Handel z zewnętrznymi partnerami jest antycykliczny i wychodzi na zdrowie gospodarkom europejskim o zdywersyfikowanych rynkach eksportowych, co widać na przykładzie Niemiec. Rozwój handlu zewnętrznego Unii to teraz – po wyborach w Stanach – wielki problem. Bo TTIP już nie odżyje, a protekcjonizm jest w ostrym natarciu.

Po piąte wreszcie, dla powodzenia europejskiego projektu potrzebne są nakierowane na przyszłość inwestycje. Chodzi o innowacje, edukację, infrastrukturę, znaczący spadek zużycia energii, który pociągnie za sobą obniżkę niekonkurencyjnych dziś europejskich cen nośników energii. Każda z tych kategorii inwestycji powinna być wspierana przez fundusze unijne. Ale – co znów warto przypomnieć – efektywność wykorzystania funduszy przyznanych w ramach zatwierdzonych przez Brukselę projektów zależy od lokalnych dysponentów.

Reklama
Reklama

To nie Bruksela przesądzi o pozycji Europy

Konkluzja tego tekstu może być tylko jedna: znakomita większość narzędzi koniecznych do podniesienia konkurencyjności europejskiej gospodarki i nadania jej dynamiki leży w rękach rządów krajów członkowskich. To suma lokalnych polityk gospodarczych, a nie odgórne inicjatywy Brukseli, przesądzić mogą o powodzeniu europejskiego projektu. Ale do konstrukcji tego projektu trzeba się wpisać. I to nie postawą godnościową, ale mądrym merytorycznym wkładem.

Autor jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu

Opinie Ekonomiczne
Hubert Janiszewski: Jak naprawić ustawę o kryptoaktywach
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Wróżenie z oparów ropy
Opinie Ekonomiczne
Prof. Sławiński: Banki centralne to nie GOPR ratujący instytucje, które za nic mają ryzyko systemowe
Opinie Ekonomiczne
Prof. Kołodko: Polak potrafi
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Europa staje się najbezpieczniejszym cmentarzem innowacji
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama