Najnowszy przykład, czyli zakup Konsalnetu przez chińskiego inwestora branżowego, potwierdza, że zjawisko to przybiera na sile.

Kilka lat temu głośno było o japońskim koncernie inwestującym w Wedla, a niedawno właściciela zmieniły marki Lech i Tyskie. Tak jak to w życiu bywa: rzeczywistość nie jest czarno-biała. Azjaci nie przejmują naszych firm ze względu na tanią siłę roboczą. U siebie mają przecież jeszcze tańszą. Polska wcale nie jest gigantem na gospodarczej mapie świata, ale decydując się na zakup polskich aktywów, wysyłają sygnał, że postrzegają nas jako ciekawy rynek, który może być przyczółkiem do dalszej ekspansji w regionie.

Czy można się bać, że przejmą nasze strategiczne aktywa? O kwestie energetyczne i surowcowe zazwyczaj dba rząd. Natomiast rzadziej mówi się o przejmowaniu firm technologicznych, z ciekawym know-how.

Walka z rosnącą w siłę chińską gospodarką nie ma sensu. Może warto spojrzeć na nią jako na szansę? Przybywa polskich firm, które z powodzeniem rozpychają się w Azji. Przykładem mogą być producenci gier wideo. Trzeba przyznać, że robią to z głową, korzystając z lokalnych partnerów. Rynek azjatycki jest perspektywiczny, ale bardzo trudny. Finał bezmyślnej ekspansji zawsze jest taki sam: połknięcie przez chińskiego smoka.