Jak był głupi i szkodliwy – tak nadal taki jest. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Pomysłodawcy w trakcie zmagań o kształt przepisów pokazali jednak, że nie handel jest tu sednem sprawy.
Mam na myśli kwestię egzekwowania zakazu w sklepach internetowych. Otóż przywódcy związkowi uparcie chcą je w niedziele zamykać. To żądanie odczytywane wprost budzi uśmiech politowania. No bo co takiego chcą związkowcy? Zamknąć internet na kłódkę? Tak jak w anegdocie, w której oburzony internetowymi wpisami obywatel dzwoni na policję i żąda: „Proszę natychmiast przyjechać na Facebooka!"?
Nawet rząd widzi tu przeszkody nie do rozwiązania. Inne organizacje związkowe zamiast idiotycznych zakazów chcą racjonalniej negocjować wyższe bonusy płacowe.
Sęk w tym, że liderom Solidarności wcale nie chodzi o groteskowe zamykanie internetu i programów komputerowych obsługujących transakcje dokonywane zdalnie przez klientów. Stawką są centra logistyczne wielkich, w tym zagranicznych, e-sklepów zlokalizowane w Polsce. O ile jednak zakaz handlu kojarzy się w sposób oczywisty z placówkami handlowymi, to zamykanie takich baz wysyłających przesyłki po całej Polsce – już mniej. Nazwijmy to po imieniu: jest to po prostu zakaz pracy! Liderzy związkowi nie chcą pracować w niedzielę i tyle! A czy nazwiemy to zakazem handlu, zakazem wychodzenia z domu czy zakazem wstawania od telewizora – nie ma znaczenia.
Pytanie zapewne retoryczne: czy kraj ze sporą dziurą w finansach publicznych, kosztownymi projektami socjalnymi, niezbyt innowacyjną gospodarką – czyli na dorobku, jak Polska – stać na to, aby zabraniać pracy w jakikolwiek dzień tygodnia?