W kontekście napiętych stosunków między Warszawą a Brukselą łatwo tę zmianę w budżecie odczytać jako karę wymierzoną rządowi PiS za naruszenie zasad praworządności. Faktycznie jednak jest odwrotnie: mniej pieniędzy z polityki spójności to dla nas nagroda.
Komisja Europejska rzeczywiście zamierza uzależnić wypłatę części funduszy od poszanowania zasad praworządności. Ale czy i ile na tym stracimy, będziemy wiedzieć dopiero za kilka lat. Teraz strumień euro jest ograniczany z dwóch powodów. Po pierwsze, UE zmienia swoje priorytety wydatkowe. Chce więcej przeznaczać na politykę obronną i migracyjną, a mniej na wspieranie rozwoju uboższych regionów, czemu służy właśnie polityka spójności. Po drugie, Polska nie jest już w UE pariasem, nie potrzebuje takiej pomocy rozwojowej jak kilkanaście lat temu. W pewnych obszarach potrzebują jej dziś bardziej kraje z południa strefy euro, jak Grecja i Hiszpania, które zmagają się z wysokim bezrobociem. I właśnie dlatego, że pieniądze z polityki spójności stygmatyzują, powinniśmy być dumni z tego, że dostaniemy ich mniej.