Dla przypomnienia podam, że chodziło o szeroko pleniący się styl nakazowo-wołaczowy („czy zainwestowałeś już w najlepszą na rynku lokatę…?” ; „nie przegap niepowtarzalnej okazji!!!!”). Dziś wracam do sprawy, bo mam niedosyt, że nie opisałem całości zagadnienia.
Otóż prosty produkt wymaga prostych narzędzi. I tak jest w przypadku produktów bankowych. Ale świat finansów obejmuje bardziej skomplikowane produkty, na przykład ubezpieczenia. Tu obok pieniędzy i ryzyka kredytowo-inwestycyjnego pojawia się ryzyko majątkowe, a nawet zdrowotno-życiowe. A jeśli ono się zrealizuje, czyli powiedzmy klarownie – szkoda komunikacyjna, utrata pracy czy też nieszczęśliwy wypadek, to według ideologów marketingu ubezpieczeniowego człowiek nie powinien czuć się osamotniony. Dlatego też zasady empatii stosowanej nakazują używanie formy „my”, „nasze” itp. I tak ekspert, namawiając do kupna polisy autocasco, mówi: jeśli mamy wypadek, to nasza szkoda zostanie najszybciej zlikwidowana, jeżeli mamy polisę firmy XY” . Inne ubezpieczenie obejmuje ryzyko towarzyszące kredytom hipotecznym. Ale agent ubezpieczeniowy pociesza: „jeśli stracimy pracę, to przez sześć miesięcy raty będzie płacił za nas zakład ubezpieczeniowy YZ”.
Jeszcze więcej taktu potrzeba, gdy chodzi o ubezpieczenia na życie. I tu z anteny radiowej płynie kojący głos akwizytora: „gdy w wyniku nieszczęśliwego wypadku utracimy oko (rękę, nogę, palec itp.), ubezpieczyciel oszacuje stopień utraty naszego zdrowia i wypłaci nam odpowiednie odszkodowanie. Kwota ta rośnie nawet do dwukrotności, jeśli zdarzy nam się wypadek śmiertelny”.
Forma „my” dzięki swojej delikatności może wyeliminować wspomnianą wyżej formę „ty”. Już są na to dowody. Jeden z największych portali internetowych informację o raporcie na temat wzrostu kradzieży w supermarketach zatytułował: „Kradniemy coraz więcej”.
[i]Mieczysław Groszek, prezes BRE Leasing[/i]