W czasie lektury tekstu Jarosława Makowskiego „Kryzys, którego nie było?” miałem uczucie przykrego déja`vu. Gdzieś już czytałem te zdania, ktoś już proponował mi taki tok rozumowania. W końcu zrozumiałem – wystarczy zastąpić często padające w tym artykule słowo „finansiści” innym – „żydowska plutokracja”, a jeszcze lepiej „Żydzi”.
Zobaczmy, jak to zgrabnie wychodzi: „Kto ponosi odpowiedzialność? Krótko: żydowska plutokracja, która stając się nową klasą rządzącą, dzieliła i rządziła jak planeta długa i szeroka. Żyła w przekonaniu, że świat leży u jej stóp, a jedynym jej zajęciem (...) była niekończąca się orgia zaspokajania swoich najwymyślniejszych potrzeb”. Albo inny fragment: „Publiczne pieniądze okazały się więc dla Żydów nie tylko łakomym kąskiem, ale ostatnią deską ratunku, jeśli myśleli o przeżyciu. Rodziło się tylko jedno „ale” – jak położyć na nich łapę?”.
[srodtytul]Katastrofa, a nie gra[/srodtytul]
Wrażenie obcowania z najgorszą kioskową propagandą pogłębia fakt, że Jarosław Makowski nie zadaje sobie trudu, by swoje przemyślenia uargumentować. Autorowi wystarcza, że banki dostały od rządu kryzysową pomoc. A skoro dostały, to znaczy, że same wywołały kryzys.
Spróbujmy jednak potraktować rewelacje Jarosława Makowskiego z dobrą wolą i sprawdzić, czy przystają one do rzeczywistości. Nie jest to łatwe, bo z tekstu nie wynika jasno, czy Jarosław Makowski w ogóle nie wierzy w kryzys i uważa, że został nam on wmówiony przez finansistów, media i ekipę Busha, czy też zakłada, że banki go tylko umyślnie wywołały.