Taką czarną wizję rysuje nie byle kto, bo prof. Niall Fergson, historyk gospodarki z Uniwersytetu Harwarda, gwiazda publicystyki ekonomicznej. Twierdzi, że obecne problemy Grecji niedługo mogą dotknąć Wielkiej Brytanii i USA. Skutek byłby oczywisty – światowa recesja. Czy to możliwe? Raczej nie. To strachy na Lachy.
Z prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że do 2014 r. zadłużenie krajów rozwiniętych sięgnie 110 proc. PKB. MFW szacuje, że na przykład w Wielkiej Brytanii ustabilizowanie zadłużenia publicznego wymaga ograniczenia deficytu budżetowego o ok. 8 proc. PKB, a to oznacza bardzo poważne cięcia wydatków.
Może się wydawać, że kraje rozwinięte znalazły się w pułapce. Jeżeli nie ograniczą wydatków publicznych, rosnące zadłużenie doprowadzi do gwałtownego skoku stóp procentowych, co uderzy we wzrost gospodarczy i uczyni problemy z zadłużeniem jeszcze silniejszymi. Jeżeli zdecydują się na zaciśnięcie pasa i obniżenie wydatków, gospodarka też może to negatywnie odczuć i kryzys może się przedłużać na całe lata.
Sytuacja bez wyjścia? Czeka nas powtórka z kryzysu? Niekoniecznie. Wszystkie rządy zdają sobie sprawę, że nie wolno dopuścić do eksplozji długu. To będzie priorytet. A wychodzenie z zadłużenia nie musi być drogą krzyżową. Wiele badań pokazuje, że w czasie nadmiernego zadłużenia zacieśnienie polityki fiskalnej może wywołać pozytywne reakcje w gospodarce. Inwestorzy, konsumenci i firmy dyskontują bowiem, że w przyszłości obciążenia podatkowe spadną, ich zaufanie do władz rośnie, strach przeradza się w optymizm – nawet jeżeli tylko umiarkowany.
Oczywiście wiele zależy od tego, czy rządy będą umiały przedstawić takie wiarygodne plany. Do tej pory nie było jednak żadnych poważnych sygnałów, że przywódcom w Berlinie, Paryżu, Londynie czy Waszyngtonie brakuje odpowiedzialności.