Jej funkcjonariusze (1000 osób) po zaliczeniu postępowania kwalifikacyjnego zostaną funkcjonariuszami policji. Reszta (2400) ma szukać szczęścia w firmach ochroniarskich, gdyż to na nich od 2012 r. ma spoczywać troska o porządek na kolei.
W historii SOK dwukrotnie, w 1920 i w 1955 r., likwidowano ją bądź ograniczano kompetencje. I dwukrotnie wycofywano się z tych – jak udowodnił późniejszy wzrost przestępczości – błędnych decyzji. Jak będzie teraz, zobaczymy w okresie wzrostu zagrożeń, spowodowanego znacznym napływem kibiców i turystów na Euro 2012. Niech nas nie zmyli spadek wykroczeń na kolei, bo jest on zapewne skutkiem kryzysu w przewozach.
Rząd argumentuje, że spółki prawa handlowego powinny same dbać o ochronę własnej infrastruktury i mienia. Tyle tylko, że infrastruktura kolejowa, zarządzana, owszem przez spółkę, ale państwową i niepodlegającą prywatyzacji, ma przejść bezpośrednio na własność państwa. Podobnie jak drogi krajowe – a przecież nikt nie chce likwidacji policji drogowej.
Przewoźnicy kolejowi pilnują przewożonych ładunków, za które biorą odpowiedzialność, ale przy uzbrojonych bandytach okradających nocą pociągi z węglem jest to trudne. Ochroniarze mają zaś mniejsze uprawnienia związane z użyciem broni. Dlaczego państwo chce się wycofać z ochrony ładunków na kolei? Bo przewożą je prywaciarze? Bezpieczeństwo jest jedno. Przy innym rozumowaniu policja powinna pilnować jedynie mienia państwowego, a my zatrudniać ochroniarzy strzegących naszych samochodów i mieszkań.
Tysiąc policjantów oddelegowanych do ochrony obszarów kolejowych ograniczy kontrolę głównie do dworców i niektórych z 5 tys. uruchamianych dziennie pociągów. To nie do pomyślenia w największych kolejach w Niemczech czy Francji. Czy jest w tym troska o nasze bezpieczeństwo, czy raczej zadziwiająca troska o nabicie kabzy prywatnym firmom ochrony? Oprócz nowego źródła dochodów z kolei rząd bowiem chce im dać zarobić także na pilnowaniu przekraczania granic w ruchu Schengen na lotniskach.