Dotychczasowe plany ratunkowe były tylko zamiataniem problemów pod dywan. Sprzyjała temu karuzela kadrowa kręcąca się w rytm politycznych zmian i liczne wymiany prezesów zaglądających do spółki tylko na chwilę.
Trudno w tym miejscu nie zapytać o zasady ładu korporacyjnego i rolę kolejnych rad nadzorczych, które powinny zapobiec obecnej sytuacji. Nie zapobiegły, także dlatego, że LOT to idealny przykład firmy, której szkodzą polityczne i związkowe wpływy.
Dziś widać też, że tylko na krótko zadziałała piarowska sztuczka z dreamlinerem i show przy powitaniu samolotu – tak wielki, jakby przyleciały w nim dolary na ratunek upadającej firmie. Raj trwał krótko, a ta sama maszyna, która miała odmienić wizerunek LOT, tylko przysporzyła mu kłopotów.
Obecna sytuacja spółki oznacza także koniec rozbudzonych przez poprzednie zarządy marzeń o globalnej ekspansji, bo wiele połączeń nie ma ekonomicznego sensu. A konkurencja jest bezwzględna – w Polsce są obecne główne światowe linie lotnicze.
Do tej pory naszego narodowego przewoźnika niesłusznie traktowano jako jedno ze sreber rodowych. Dlatego LOT nie ma kłopotu z wyciągnięciem ręki po pieniądze z budżetu, czyli od nas, podatników. Taki plan obecnie, gdy skutki kryzysu dotyczą wszystkich, staje się absurdem. Problemy LOT powinny stać się okazją, abyśmy ostatecznie zdecydowali, które ze spółek powinny należeć do państwa. Czy narodowego przewoźnika lotniczego rzeczywiście musimy zaliczać do tych strategicznych, podobnie jak spółki energetyczne czy paliwowe? Trudno znaleźć powody, aby dalej tak było i pomagać firmie za wszelką cenę.