Koncern Neiman Marcus Grup, właściciel sieci salonów z luksusowymi towarami w USA, rzadko sam proponuje współpracę. Zazwyczaj to producenci zabiegają o kontrakty z Marcusem. Jednak z polską spółką Komozja Family Co. było inaczej. Amerykanie sami ją znaleźli.
– To było na targach we Frankfurcie w 2001 r. Już wtedy dużo wiedzieli o naszych wyrobach i zaczęliśmy współpracę – opowiada Aleksander Mostowski, współwłaściciel częstochowskiej Komozji. Na tyle udanie, że w tym roku Komozja podpisała kolejny kontrakt na dostawę ozdób świątecznych do sieci Neiman Marcus/Bergdorf Goodman wart 1,8 mln zł. Amerykanów nie przerażają ceny częstochowskich bombek, np. ozdobiona kamieniami Swarovskiego kosztuje ponad 400 dol. Bo to prawdziwie jubilerska robota. – W tej sieci cena nie gra roli – śmieje się Aleksander Mostowski. Komozja od lat podbija serca i kieszenie zagranicznych klientów wyszukanymi wzorami bombek. Wzięcem cieszą się np. przezroczyste kule z figurkami pawi, słoni, nosorożców czy dam w sukniach rokoko albo konika z karuzeli na paryskim Sacre Coeur. Wszystko wielobarwne, bogato zdobione kamieniami.
Początki firmy nie zapowiadały wejścia na światowe salony. Komozja zrodziła się z przyjaźni trzech rodzin: Kozaków, Mostowskich i Zjawionych, a od pierwszych liter ich nazwisk wzięła nazwę. Przed drugą wojną oficer Władysław Mostowski przyjaźnił się z Wacławem Zjawionym, a z jego młodszą siostrą Kazimierą się ożenił. Na wesele przyjechał z Czech przyjaciel młodej pary Henryk Kozak. U południowych sąsiadów pracował w zakładach produkujących sztuczną biżuterię szklaną (późniejszym słynnym Jabloneksie). Wojna oszczędziła przyjaciół i w 1945 r. otworzyli wspólną firmę. Kozak był specjalistą od obróbki szkła, więc zaczęli produkować cygarniczki i epruwetki. Dziś nieliczni pamiętają, co to takiego. Cienkich szklanych rureczek koloru bursztynu zwanych cygarniczkami palacze używali zamiast filtra, wkładając doń papieros. A że po wojnie palili chyba wszyscy, popyt na rurki był ogromny. Epruwetki – szklane walcowate pojemniczki z zapachami do ciast, też szły jak woda.
– Firma kwitła. Już w 1946 r. rodzice zatrudniali 60 osób i złapali pierwsze kontrakty eksportowe do Stanów. Na rynek amerykański Komozja zaczęła robić bombki – mówi Robert Mostowski, współwłaściciel Komozji. – Syk palnika do topienia szkła towarzyszył mi od dzieciństwa. Pamiętam zapach gazu i rozbłyski światła w piwnicy – opowiada Robert Mostowski, brat Aleksandra. Współwłaścicielkami firmy są też ich dwie siostry: Urszula Garus i Barbara Witowska.
Świąteczna moda końca lat 40. preferowała tradycyjne okrągłe bombki, czasami ze stożkowym wcięciem, czasami w kształcie aniołka lub łabędzia, które robiono, wkładając szklaną rurkę w aluminiową formę i rozgrzewając szkło palnikiem, by wypełniło formę, przybierając żądany kształt. Bombki w formie grzybka pracownicy wydmuchiwali, a wszystkie ozdoby były ręcznie malowane.