Bombkowa historia

Aleksander, Robert, Urszula i Barbara Mostowscy. Właściciele Komozji, producenta ekskluzywnych ozdób choinkowych, szykują firmę do wejścia na giełdowy rynek NewConnect

Publikacja: 13.12.2007 23:43

Bombkowa historia

Foto: Edytor.net/Fotorzepa

Koncern Neiman Marcus Grup, właściciel sieci salonów z luksusowymi towarami w USA, rzadko sam proponuje współpracę. Zazwyczaj to producenci zabiegają o kontrakty z Marcusem. Jednak z polską spółką Komozja Family Co. było inaczej. Amerykanie sami ją znaleźli.

– To było na targach we Frankfurcie w 2001 r. Już wtedy dużo wiedzieli o naszych wyrobach i zaczęliśmy współpracę – opowiada Aleksander Mostowski, współwłaściciel częstochowskiej Komozji. Na tyle udanie, że w tym roku Komozja podpisała kolejny kontrakt na dostawę ozdób świątecznych do sieci Neiman Marcus/Bergdorf Goodman wart 1,8 mln zł. Amerykanów nie przerażają ceny częstochowskich bombek, np. ozdobiona kamieniami Swarovskiego kosztuje ponad 400 dol. Bo to prawdziwie jubilerska robota. – W tej sieci cena nie gra roli – śmieje się Aleksander Mostowski. Komozja od lat podbija serca i kieszenie zagranicznych klientów wyszukanymi wzorami bombek. Wzięcem cieszą się np. przezroczyste kule z figurkami pawi, słoni, nosorożców czy dam w sukniach rokoko albo konika z karuzeli na paryskim Sacre Coeur. Wszystko wielobarwne, bogato zdobione kamieniami.

Początki firmy nie zapowiadały wejścia na światowe salony. Komozja zrodziła się z przyjaźni trzech rodzin: Kozaków, Mostowskich i Zjawionych, a od pierwszych liter ich nazwisk wzięła nazwę. Przed drugą wojną oficer Władysław Mostowski przyjaźnił się z Wacławem Zjawionym, a z jego młodszą siostrą Kazimierą się ożenił. Na wesele przyjechał z Czech przyjaciel młodej pary Henryk Kozak. U południowych sąsiadów pracował w zakładach produkujących sztuczną biżuterię szklaną (późniejszym słynnym Jabloneksie). Wojna oszczędziła przyjaciół i w 1945 r. otworzyli wspólną firmę. Kozak był specjalistą od obróbki szkła, więc zaczęli produkować cygarniczki i epruwetki. Dziś nieliczni pamiętają, co to takiego. Cienkich szklanych rureczek koloru bursztynu zwanych cygarniczkami palacze używali zamiast filtra, wkładając doń papieros. A że po wojnie palili chyba wszyscy, popyt na rurki był ogromny. Epruwetki – szklane walcowate pojemniczki z zapachami do ciast, też szły jak woda.

– Firma kwitła. Już w 1946 r. rodzice zatrudniali 60 osób i złapali pierwsze kontrakty eksportowe do Stanów. Na rynek amerykański Komozja zaczęła robić bombki – mówi Robert Mostowski, współwłaściciel Komozji. – Syk palnika do topienia szkła towarzyszył mi od dzieciństwa. Pamiętam zapach gazu i rozbłyski światła w piwnicy – opowiada Robert Mostowski, brat Aleksandra. Współwłaścicielkami firmy są też ich dwie siostry: Urszula Garus i Barbara Witowska.

Świąteczna moda końca lat 40. preferowała tradycyjne okrągłe bombki, czasami ze stożkowym wcięciem, czasami w kształcie aniołka lub łabędzia, które robiono, wkładając szklaną rurkę w aluminiową formę i rozgrzewając szkło palnikiem, by wypełniło formę, przybierając żądany kształt. Bombki w formie grzybka pracownicy wydmuchiwali, a wszystkie ozdoby były ręcznie malowane.

W najnowszej kolekcji Komozji na rynek amerykański – “Mostowski Victorian”, trudno znaleźć coś, co przypomina tamte stare bombki. To szklane rzeźby, scenki rodzajowe zachwycające detalami i kolorystyką: grupka dzieci stoi przed witryną sklepu Świętego Mikołaja; kobieta w długiej sukni siedzi przed toaletką; chłopczyk wrzuca list do skrzynki, do jego nóg łasi się pies; w żłobku Madonna pochyla się nad dzieciątkiem; św. Mikołaj siedzi w saniach wypełnionych prezentami. Aż trudno pojąć, że bombkę można było wykonać z kruchego szkła. Jedno się nie zmieniło – wszystkie są ręcznie zdobione.

Współczesne bombki zaprojektował Jerzy Mizera, prof. z warszawskiej ASP, od prawie dziesięciu lat główny projektant Komozji.– Wymyśliłem Wiktoriany jako nawiązanie do Anglii królowej Wiktorii. Nad formą pracowałem półtora roku. Skomplikowane kształty bombek w połączeniu z ich małymi rozmiarami – kilkanaście centymetrów w pionie – to było prawdziwe wyzwanie – twierdzi Mizera.

Wyzwaniem dla Komozji była wizyta dwóch panów w skórzanych płaszczach. Był rok 1949 r. Mostowskim i Kozakowi oznajmili, że firma została upaństwowiona i zmieniła nazwę na Spółdzielnia Pracy Twórczość.– Rodzice się nie poddali, otworzyli firmę pod nazwą Rekord, ale po trzech latach i ona została upaństwowiona. Ojciec dostał wysokie domiary i musiał pracować w rzeźni, by je spłacić. Potem był chałupnikiem w Twórczości – wspomina Robert Mostowski.

Niespokojny 1981 r. zawrócił w głowach dwu synom Kazimiery i Władysława – wskrzesili rodzinną tradycję, otwierając firmę ozdób choinkowych. Nazywała się oczywiście Komozja.

Żaden nie miał doświadczenia w bombkowym biznesie. Młodszy 27-letni Robert skończył biologię i naukę o Ziemi na Uniwersytecie Jagiellońskim. Starszy o dziesięć lat Aleksander był zawodowym żołnierzem. Dziś obaj są nie tylko biznesmenami, ale mają też papiery rzemieślniczych mistrzów szklarskich.

Największym problemem nowej Komozji był brak fachowców. – Szukaliśmy wśród starych pracowników. Kilku znaleźliśmy, do tego dwie – trzy dekoratorki, i tak się zaczęło. Kolejnych pracowników sami szkoliliśmy. Wzory mieliśmy rodzinne, ze starych książek. Rodzice pomagali. Wszystko, co zrobiliśmy, szło na pniu, mogliśmy więc rozbudować zakład – opowiada Robert Mostowski.

Nowa fabryka ruszyła w 1989 r. Zatrudniała 30 osób. W połowie lat 90. pracowników było już dziesięć razy więcej. Przełomem w historii firmy był 1992 r., gdy Aleksander poleciał do Nowego Jorku, by przedstawić ozdoby Komozji firmie handlowej Kurt Adler.

– Podpisaliśmy wtedy umowę na dostawę ozdób na amerykański rynek. Dziś eksportujemy tam 65 proc. z naszych ponad 400 tys. bombek – mówi Aleksander Mostowski.

Wyzwaniem dla firmy było zamówienie przez Amerykanów bombek w kształcie samochodów. Chodziło o to, by autka wisiały na choince poziomo. W Niemczech robią auta, ale mają one dwa kapselki z przodu i z tyłu do wieszania. W Komozji udało się tak dobrze wyważyć szklany samochodzik, że wystarczy jeden punkt zawieszenia. Takie i inne nowatorskie rozwiązania spółka zastrzega w urzędzie patentowym, ale i to nie chroni przed podróbkami.

Nowatorskie pomysły to znak firmowy Komozji. Czasem powstają przez przypadek. Z żartu rodzinnego narodził się markowy produkt. – Młodsza siostra jest amatorką piwa. Mąż chciał jej zrobić dowcip i przed Bożym Narodzeniem zrobił bombkę w kształcie kufla. Na święta ubraliśmy choinkę siostry w same kufle – opowiada Aleksander Mostowski. A przy okazji bombka kufel stała się hitem firmy. Kupił ją od Komozji największy browar świata – amerykański Budwaiser, ma połowę amerykańskiego rynku piwa. Koncerny zasmakowały w bombkowych gadżetach. Ale niektóre zamówienia potrafią zdumieć nawet właścicieli z Komozji. – Dla Siemensa zrobiliśmy bombki w kształcie silnika do otwierania szyb w samochodach – mówi z dumą Robert Mostowski.

Trafione pomysły wraz rzemieślniczym kunsztem sprawiają, że finanse firmy mają się coraz lepiej. Prognoza na 2007 r. zakłada przekroczenie 12,5 mln zł przychodów i 1,4 mln zł zysku netto. W 2008 r. przychody mają wzrosnąć do 15 mln zł, a zysk netto do 1,7 mln zł. To zasługa też rosnących zagranicznych zamówień, m.in. do Rosji. Częstochowska spółka jest tam od 11 lat, do salonów w Moskwie trafia już ok. 30 proc. jej produkcji. Rosjanie lubią bombki bogate. Specjalnie dla nich prof. Mizera zaprojektował mocno zdobione bombki w kształtach kozaków, mieszczki, szlachcianki, cara Iwana Groźnego, cerkwi – wszystko w duchu obrazów Ilii Riepina.

– Ozdoby Komozji cieszą się u nas ogromnym wzięciem, bo są wyjątkowe. Kupują je stali klienci i firmy. Mimo że ceny nie są niskie 15 – 400 dol. za jedną ozdobę – mówi Elena Artiomowa, wicedyrektor Atlas Art, przedstawiciela Komozji w Rosji.

Technologia formowania szkła to jedno, a użyte materiały – drugi, nie mniej istotny warunek sukcesu. Do produkcji bombek Mostowscy kupują szklane rurki głównie w polskich hutach, kryształy i kamienie do zdobienia – w Austrii, w firmie Swarovski. Brokaty do ozdoby sprowadza z USA, lakiery z Niemiec, podobnie roztwory srebrzące do krycia bombki od środka.

Wcześniej kupowali srebro w Polsce, ale 70 proc. takiego roztworu stanowiło odpad. Niemcy stworzyli nową technologię, dzięki której proporcje są odwrotne – 70 proc. zostaje na bombce, a 30 proc. to odpad.

Tadeusz Jezierski, przewodniczący Rady Gospodarczej, przy prezydencie Częstochowy nie może nachwlić się spółki. – Nie ma wycieczki czy oficjalnej delegacji polskiej lub zagranicznej, która odwiedzając Częstochowę, nie byłaby w Komozji. Właściciele mają nieprawdopodobne pomysły. Co wypuszczą na rynek, to konkurencja podpatruje. To lokomotywa branży.

Potwierdza jego słowa Janusz Prus prezes Vitbis ze Złotoryi, największego polskiego producenta bombek (3, 4 mln sztuk miesięcznie): Komozja tworzy markę swoją, ale i Polski. To ambasador naszej branży na świecie. Jak udanie firma działa w trudnym ekskluzywnym segmencie, widać po zdobytych przez nią nagrodach. W tym roku firma dostała Medal Europejski UKiE i BCC za grającą bombkę. – Nagród międzynarodowych Komozja ma dużo, m.in. Best Glass Ornament na targach w Nowym Jorku czy Golden Europe Award – Paris Award for Quality. I mimo tych sukcesów właściciele nadal pozostali ludźmi skromnymi – mówi Robert Bieńkowski, kanclerz częstochowskiej loży BCC. I nie zapominają o potrzebujących. – Komozja co roku przekazuje na aukcję na rzecz dzieci ze świetlicy terapeutycznej w Częstochowie ok. 10 swoich niezwykłych bombek. Rzeczy piękne, które na aukcji osiągają ceny po kilkaset złotych – mówi Małgorzata Winiarek-Karpowicz, organizatorska Banku Serc.

Koncern Neiman Marcus Grup, właściciel sieci salonów z luksusowymi towarami w USA, rzadko sam proponuje współpracę. Zazwyczaj to producenci zabiegają o kontrakty z Marcusem. Jednak z polską spółką Komozja Family Co. było inaczej. Amerykanie sami ją znaleźli.

– To było na targach we Frankfurcie w 2001 r. Już wtedy dużo wiedzieli o naszych wyrobach i zaczęliśmy współpracę – opowiada Aleksander Mostowski, współwłaściciel częstochowskiej Komozji. Na tyle udanie, że w tym roku Komozja podpisała kolejny kontrakt na dostawę ozdób świątecznych do sieci Neiman Marcus/Bergdorf Goodman wart 1,8 mln zł. Amerykanów nie przerażają ceny częstochowskich bombek, np. ozdobiona kamieniami Swarovskiego kosztuje ponad 400 dol. Bo to prawdziwie jubilerska robota. – W tej sieci cena nie gra roli – śmieje się Aleksander Mostowski. Komozja od lat podbija serca i kieszenie zagranicznych klientów wyszukanymi wzorami bombek. Wzięcem cieszą się np. przezroczyste kule z figurkami pawi, słoni, nosorożców czy dam w sukniach rokoko albo konika z karuzeli na paryskim Sacre Coeur. Wszystko wielobarwne, bogato zdobione kamieniami.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację