Strach może sprowadzić na świat katastrofę

- Najpoważniejszym zagrożeniem dla światowej gospodarki jest fakt, że inwestorzy zaczęli wierzyć, iż może dojść do powtórki wielkiego kryzysu z lat 30. XX wieku. To najprostsza droga do samospełniającej się przepowiedni – pisze Ignacy Morawski

Publikacja: 06.11.2008 02:47

Strach może sprowadzić na świat katastrofę

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Jak zauważyli analitycy jednego z dużych polskich banków, kilka dni temu oprocentowanie polskich obligacji skarbowych w wycenie uwzględniało ewentualność bankructwa naszego rządu. Ceny wielu bardzo bezpiecznych papierów dłużnych na świecie wyceniają ryzyko ich niespłacenia, które zrealizowałoby się wyłącznie w scenariuszu długiej i bardzo głębokiej recesji. Problem polega na tym, że mogłoby do niej dojść wyłącznie wtedy, gdyby... inwestorzy nie przestali się jej bać.

[srodtytul]Czas pesymistów[/srodtytul]

Niestety, strach wymknął się spod kontroli. W takiej sytuacji nawoływania niektórych ekonomistów czy pojedynczych polityków, żeby zachować spokój, na niewiele się zdają. Zadanie opanowania strachu muszą brać na siebie międzynarodowe instytucje finansowe oraz instytucje publiczne największych państw świata.

[wyimek]Z wyliczeń MFW wynika, że w ostatnich 30 latach przeciętny kryzys finansowy wymagał dokapitalizowania banków kwotą ok. 8 proc. PKB danego kraju. Programy w USA to ok. 5 proc. PKB. Czy to wystarczy?[/wyimek]Kiedy rok temu profesor New York University Nouriel Roubini straszył załamaniem światowego systemu finansowego i głęboką recesją, większość ekonomistów przyjmowała to z lekkim uśmiechem. Teraz trudno odnaleźć inne opinie nie tylko na wyszukanych stronach internetowych różnej maści wiecznych pesymistów i anonimowych analityków, ale także na forach, gdzie dyskutują tęgie głowy ekonomii. Światowa recesja wydaje się być jedną z plag, które mogą się przytrafić ludzkości. Martin Wolf, ekonomista „Financial Timesa”, popadł w czarnowidztwo: „Istnieje zagrożenie prawdziwej zapaści, w miarę jak masowe zadłużenie przerodzi się w masowe bankructwa (…). To jest recepta nie na odrodzenie leseferyzmu, ale na powrót ksenofobii, nacjonalizmów i rewolucji”.

Wiceprezes Banku Anglii Charles Bean, osoba z racji zawodu bardzo powściągliwa, nazwał obecną sytuację „największym tego typu kryzysem w historii ludzkości”. Daniel Gros, jeden z najbardziej uznanych badaczy integracji gospodarczej i walutowej w Europie, pisze o „największym kryzysie gospodarczym i finansowym, jaki dotknął Europę po II wojnie światowej”. W takiej sytuacji na krajowym podwórku ostatnia projekcja Narodowego Banku Polskiego, wskazująca na wzrost PKB w naszym kraju o 2,6 proc. w przyszłym roku, nie może być traktowana jako czarny scenariusz.

[srodtytul]Studium paniki[/srodtytul]

Na szczęście najgorszemu można zapobiec. Najpierw warto jednak wskazać na źródła owego gigantycznego zagrożenia. Jak większość kryzysów finansowych do tej pory i ten przebiega według podobnego scenariusza, choć jego skala jest znacznie większa niż w poprzednich przypadkach. Ogromna podaż pieniądza i łatwy dostęp do kredytów spowodowały irracjonalny wzrost cen niektórych aktywów – głównie nieruchomości. Następnie gwałtowna korekta tych cen, skok liczby niespłacanych kredytów oraz złe zarządzanie ryzykiem przez banki wywołały zniszczenia w systemie finansowym.

Nie byłoby tragedii, gdyby szybko można było się dowiedzieć, kto i ile stracił. Niestety nie można, system jest zbyt skomplikowany i mało przejrzysty. W tym momencie na scenę wkracza psychologia: brak wiedzy na temat skali zniszczeń blokuje obieg gotówki w gospodarce, to zaś staje się kolejnym czynnikiem niszczącym cały system. To tym bardziej blokuje jakąkolwiek aktywność itd. Strach rośnie, koło się zamyka.

[wyimek]Jedną z najdalej idących recept na kryzys przedstawił Frank Heinemann z Uniwersytetu Technicznego w Berlinie: gdyby na rynki wróciła panika, Fed powinien zagwarantować minimalną wartość giełdowego indeksu Standard & Poor’s 500[/wyimek]Banki i fundusze inwestycyjne (spekulacyjne) bardzo często spłacają swoje zobowiązania poprzez zaciąganie kolejnych. Kiedy zablokowany zostaje dostęp do gotówki, sprzedają to, co mają – swoje aktywa: obligacje, akcje, waluty. Im więcej instytucji tak robi, tym niższa cena tych aktywów i tym więcej trzeba ich sprzedać, żeby uzyskać określoną ilość pieniędzy. Każdy chce sprzedać jak najszybciej i jak najwięcej, do wyprzedaży dołączają się też drobni inwestorzy, rośnie obawa, że wielu podmiotom nie starczy aktywów na spłatę zobowiązań. Dochodzi do deflacji cen aktywów.

I tak jak deflacja ogólnie jest zjawiskiem tragicznym dla gospodarki (nikt nie chce kupować, każdy czeka na niższe ceny), podobnie deflacja aktywów może zniszczyć system finansowy i doprowadzić świat do bardzo głębokiej recesji. W ostatnich dziesięciu latach bowiem, jak nigdy wcześniej w historii, dług był motorem wzrostu gospodarczego.

[srodtytul]Skąd przyjdzie uspokojenie[/srodtytul]

Pomysły na uleczenie fali strachu są przeróżne. Najczęściej słychać nawoływania do gwałtownych obniżek stóp procentowych, czyli de facto wpompowania pieniądza do gospodarki. William Buiter, profesor London School of Economics i były członek Rady Polityki Pieniężnej Banku Anglii, uważa na przykład, że bank ten powinien jednorazowo i jak najszybciej obniżyć stopy procentowe aż o 1,5 – 2 pkt proc. W USA Fed może być zmuszony do obniżenia stóp do poziomu zero (gotówka za darmo).

Lecz ilość pieniądza nie musi przełożyć się na chęć do jego pożyczania. Innym pomysłem jest zatem zagwarantowanie przez rządy spłacalności najbezpieczniejszych obligacji. Jedną z najdrastyczniejszych propozycji przedstawił Frank Heinemann z Technische Universitat Berlin: jego zdaniem w przypadku powrotu paniki na rynki finansowe Fed powinien zagwarantować minimalną wartość indeksu giełdowego Standard & Poor’s 500. To propozycja na miarę kryzysu tysiąclecia. Większość ekspertów jest zgodna, że rozwinięte kraje powinny również zagwarantować linie kredytowe krajom rozwijającym się, bo ich ewentualne bankructwa spotęgowałyby problemy zachodnich banków.

Wszystko zaś może być mało skuteczne, jeśli nie zostanie przeprowadzone w skoordynowany sposób przez rządy i międzynarodowe instytucje finansowe. Na konieczność międzynarodowej akcji ratunkowej wskazuje Michael Spence, noblista z 2001 r. „Potrzebny jest zorganizowany program nabywania aktywów, wykraczający znacznie poza jedynie obligacje hipoteczne, w który zaangażują się międzynarodowe instytucje”.

Uspokojenie sytuacji na rynkach w ostatnich dniach to prawdopodobnie efekt zastosowania niektórych z powyższych recept: stało się jasne, że banki centralne są gotowe do głębokich obniżek stóp procentowych, jednocześnie Stany Zjednoczone i Unia Europejska zobowiązały się do udzielenia wsparcia krajom rozwijającym się. Strzępy zaufania powróciły na rynek.

Ale wyciąganie wniosków po tygodniowych zwyżkach na giełdach byłoby przedwczesne. Po pierwsze nie wiadomo, czy panika nie powróci. Warto z góry się przed nią bronić. Po drugie oprócz leczenia objawów kryzysu wciąż niewystarczające wydają się środki stosowane do uspokojenia jego epicentrum – naprawy kondycji banków.

[srodtytul]Superfundusz konieczny[/srodtytul]

Z wyliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że w ostatnich 30 latach przeciętny kryzys finansowy wymagał dokapitalizowania banków środkami wartymi ok. 8 proc. PKB danego kraju. Amerykański program TARP (Troubled Assets Relief Program) wart jest 700 mld dolarów, czyli ok. 5 proc. PKB USA. To może nie wystarczyć. A tak naprawdę istotne jest to, że rynek może uznać to za niewystarczającą sumę. Niewykluczone też, że konieczne będą bardziej drastyczne środki niż dokapitalizowanie banków. Od dawna ekonomiści związani z Uniwersytetem Chicago nawołują do przyjęcia prawa, które zmusiłoby banki do szybkiej restrukturyzacji długów (zamiany długów na akcje).

Również w Europie mogą być konieczne dalsze kroki. Wprawdzie na stole została położona astronomiczna kwota 1,5 bln euro, ale Europie brak zarządzającego tymi pieniędzmi – każdy dysponuje swoją sumą, często w odmienny sposób. To zmniejsza wiarygodność całego projektu. Możliwe, że z państwowych funduszy trzeba będzie utworzyć europejski superfundusz. Na taką konieczność wskazuje m.in. Daniel Gros.

Jakiekolwiek wyjście poza obecny schemat będzie jednak wymagało przywództwa politycznego wykraczającego poza granicę traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską. W takiej sytuacji za racjonalną uznawana jest propozycja prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, aby w najbliższych miesiącach przewodnictwo Unii Europejskiej (od stycznia przechodzi w ręce Czechów) zostało utrzymane w krajach należących do strefy euro.

Jak zauważyli analitycy jednego z dużych polskich banków, kilka dni temu oprocentowanie polskich obligacji skarbowych w wycenie uwzględniało ewentualność bankructwa naszego rządu. Ceny wielu bardzo bezpiecznych papierów dłużnych na świecie wyceniają ryzyko ich niespłacenia, które zrealizowałoby się wyłącznie w scenariuszu długiej i bardzo głębokiej recesji. Problem polega na tym, że mogłoby do niej dojść wyłącznie wtedy, gdyby... inwestorzy nie przestali się jej bać.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację