Uśmiechnięty, serdeczny, bardzo uprzejmy. Przez większość pracowników wręcz uwielbiany. Przyszedł kierować szwajcarskim przewoźnikiem jeszcze przed zmianą właściciela z konsorcjum banków i państwa i zrobił z niego jedną z najlepszych linii w Europie z ambicjami globalnymi.
Swiss jest linią po przejściach. Ale i linią z przyszłością. Jej portfel zamówień samolotów jest dzisiaj wart ponad miliard dolarów, a liczba przewożonych pasażerów stale rośnie. Zręcznie dopasował rozkład lotów Swissa do Lufthansy. Dzięki temu połączenia obu przewoźników nie rywalizują ze sobą o pasażerów, ale się uzupełniają.
Franz nie ukrywa, że kiedy przyszedł do Swissa na początku 2005 r., miał tę komfortową sytuację, że najtrudniejszą i najniewdzięczniejszą pracę – cięcia załogi, zmniejszenie floty, ograniczenie liczby lotów – wykonał jego poprzednik Andre Dose. – Mnie pozostawało już tylko niczego nie popsuć – mówi. Kiedy Swiss został wykupiony przez Lufthansę w 2007 r., powiedział: – Jaka to ulga mieć jednego akcjonariusza zamiast kilkudziesięciu. Skończyły się już awantury na WZA.
Kiedy przyszedł do firmy, powiedział wszystkim pracownikom: – Nie obchodzi mnie, kto dla kogo pracował i skąd przyszedł. Będziecie oceniani, jakbyście zaczęli pracować od dzisiaj – wspomina pracownik biura prasowego Swissa, a wcześniej Swissaira, Jean-Claude Donzel.
On sam wywodzi się z Lufthansy i zapewne do niej wróci. Jest powszechnie typowany na stanowisko prezesa niemieckiego przewoźnika, kiedy za niespełna dwa lata zwolni je Wolfgang Mayhuber.