Moja fryzjerka podniosła ostatnio cenę za strzyżenie z 20 do 25 zł. O 25 proc.! W ogóle gdziekolwiek spojrzeć, wszystko drożeje: paliwo, żywność. A wy ciągle trąbicie, że inflacja jest niska. To jest jakaś manipulacja – skarżył się niedawno mój znajomy. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni, bo już od kilku lat tezę, że oficjalne dane dotyczące inflacji nijak się mają do rzeczywistości, słyszę regularnie.

Na czym ta manipulacja miałaby polegać? Wiadomo, inflacja jest korzystna dla budżetu, zwiększa bowiem wpływy z VAT i nie tylko. Gdyby jednak dane GUS pokazywały, że inflacja jest wysoka, NBP musiałby ją stłumić podwyżkami stóp procentowych. Urząd statystyczny pospołu z bankiem centralnym stwarzają więc pozory, że inflacja jest niska, aby budżet mógł zyskiwać na tym, że jest wysoka. Bardziej wyrafinowane wersje tej teorii spiskowej włączają do niej jeszcze lobby bankowców, którym niskie stopy procentowe – pokłosie rzekomo niskiej inflacji – pozwalają łupić naiwnych klientów.

Niestety, rzeczywistość nie jest tak ciekawa, jak ta spiskowa teoria. Otóż ja na przykład nie chodzę do fryzjera, a poruszam się głównie rowerem. Wzrost cen usług fryzjerskich i paliwa mnie tak mocno nie dotyka. I z pewnością nie jestem w tym odosobniony.

Oficjalny wskaźnik inflacji oddaje zmianę cen (w ujęciu rok do roku) koszyka dóbr i usług, który ma odzwierciedlać strukturę wydatków statystycznego gospodarstwa domowego. W praktyce nie istnieje pewnie ani jedno gospodarstwo domowe, które miałoby dokładnie taką strukturę konsumpcji jak ten koszyk. Każde odczuwa inflację inaczej, w zależności od tego, co i jak często kupuje. Na dodatek figle płata nam mózg. Zmiana ceny jakiegoś produktu lub usługi zwraca naszą uwagę i zapada nam w pamięć, podczas gdy ceny stabilne są poza polem naszej percepcji. Naturalnie także w mediach mówi się więcej o produktach, które drożeją, niż o tych, których ceny się nie zmieniają albo nawet spadają, jak usługi telekomunikacyjne. Łatwo więc o wrażenie, że „drożeje wszystko". A raz powzięte przekonania wpływają na sposób, w jaki patrzymy na rzeczywistość: łatwiej przyjmujemy informacje, które są z nimi spójne, niż te, które im przeczą. Ten dobrze zdiagnozowany błąd poznawczy psychologowie określają mianem efektu potwierdzenia. Na to nakłada się jeszcze częstotliwość różnych wydatków, nawet jeśli w dłuższym horyzoncie pochłaniają one podobną część naszego budżetu. Z łatwością zauważymy, że drożeje chleb, który kupujemy niemal codziennie, a może nam umknąć fakt, że mocno tanieją telewizory.

Trzeba też pamiętać, że nie każdy wzrost cen oznacza inflację. Jeśli cena za strzyżenie rośnie proporcjonalnie do zmiany jakości tej usługi, to – z perspektywy urzędu statystycznego – usługa ta wcale nie drożeje. Ba, zdarza się, że towary, które nominalnie drożeją, w oficjalnych statystykach tanieją właśnie z powodu wzrostu ich użyteczności. I nie jest to żadna manipulacja. Inflacja to po prostu nie jest realny byt, który można zaobserwować nieuzbrojonym okiem i zmierzyć centymetrem, tylko pewien teoretyczny konstrukt pomocny w prowadzeniu polityki pieniężnej i gospodarczej.