Jakkolwiek by to brzmiało, to dzięki Unii Europejskiej, wolnemu, transgranicznemu handlowi i dopłatom do złomowania samochodów, które pobudziły do zakupów zachodnich sąsiadów, nasze salony jeszcze nie świecą pustkami. Klienci spoza Polski, wykorzystując moc euro, kupili w maju ponad 1/4 wszystkich opuszczających salony pojazdów. Ale rynek i tak zaczyna się kurczyć. Nie pomagają firmy, tradycyjnie największy odbiorca nowych aut. Niepewna sytuacja sprawia, że wymiana parku samochodowego schodzi na dalszy plan. Problemy z kredytami i strach przed utratą pracy blokują popyt indywidualny. Co będzie, gdy wyczerpie się pula 5 mld euro (w części wrócą do budżetu w postaci VAT od sprzedanych aut), które niemiecki rząd przeznaczył na dopłaty? Wiadomo, co będzie – rynek się załamie.
Nasz rząd nie przejmuje się sprawą, nad którą pochyliły się już władze kilkunastu krajów w Europie. Próby poddania pod dyskusję jakichkolwiek mechanizmów wspierających sprzedaż samochodów, zgłaszane przez Ministerstwo Gospodarki i wicepremiera Pawlaka, zostały odrzucone. Prace nad zmianą akcyzy na auta na sensowniejszy podatek ekologiczny wciąż są w powijakach. Nie dzieje się nic, choć to sektor istotny także i dla naszej gospodarki.
Jest uzasadniony ekonomiczny sens w tak masowym wspieraniu tej branży. Ale – jak zwykle – my musimy jechać pod prąd kilkunastoletnimi gratami.
[link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/06/06/polowanie-na-chetnych-na-nowe-samochody/]Skomentuj[/link]