Najłatwiej podnieść podatki...

Dlaczego najmocniej obciążamy podatkami tych, którzy niezbędni są nowoczesnej gospodarce i nowoczesnemu państwu, ową od dwudziestu lat postulowaną „klasę średnią”, będącą ostoją liberalnej demokracji i wolnego rynku? – pyta publicysta

Publikacja: 01.07.2009 00:50

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Dziurę w dachu trzeba naprawiać podczas słonecznej pogody, a nie wtedy, gdy pada. Ta prosta prawda niestety obca była kolejnym rządzącym Polską ekipom, które doskonale wiedziały, iż finanse publiczne zorganizowane są w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi, marnotrawczy, wyłączający wielkie ich obszary spoza jakiejkolwiek racjonalności i kontroli – ale nie kwapiły się do podejmowania odpowiednich środków zaradczych.

Nawet skromna i bardzo ograniczona próba uporządkowania wydatków państwa podjęta przez Jerzego Hausnera skończyła się natychmiastową rejteradą stojącej za nim partii i demonstracyjnym odcięciem się przez jej liderów od wszelkich pomysłów naruszania stanu rzeczy.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości zdołał wprawdzie przygotować projekt budżetu zadaniowego, ale zajęty ważniejszym w przekonaniu ówczesnego premiera oczyszczaniem struktur państwa z nieformalnych powiązań nie próbował nawet umieścić go w swoich priorytetach; rząd Platformy odłożył ten projekt na półkę i w czasie, gdy gospodarcza koniunktura wydawała się pewna, podporządkował swe działania rzuconemu ad hoc medialnemu hasełku: „wchodzimy do strefy euro w 2012”.

[srodtytul]Słuszne pomysły[/srodtytul]

Teraz, gdy się stało to, co prędzej czy później stać się musiało, to znaczy koniunktura się skończyła i rozdęte, nieracjonalne finanse publiczne zagrożone zostały trudnym do przewidzenia, ale na pewno bardzo poważnym spadkiem dochodów, zaczyna się tradycyjne pływanie rozpaczliwcem. Nikt nie był na to przygotowany, nikt nie brał tego pod uwagę, bo zresztą gdyby brał, potraktowany by został jak defetysta (patrz przykład profesora Gomułki). Coś takiego nie miało się przecież zdarzyć, w każdym razie nie przed wyborami prezydenckimi!

No, ale się zdarzyło. I jak zwykle dociera do nas z góry lawina rzucanych chaotycznie pomysłów. A może obciąć socjale? A może emerytury? A może przykręcić śrubę rolnikom (którzy w przekonaniu miastowej, a więc ważniejszej dla obecnej władzy części elektoratu pławią się w luksusach i pasożytują na państwie, nic mu nie dając)? To są w zdecydowanej większości pomysły słuszne, tylko mające jedną zasadniczą wadę: są bardzo trudne w realizacji.

Weźmy najczęściej bodaj powtarzany przykład postulowanego opodatkowania rolników i likwidacji (zwanej eufemistycznie reformą) KRUS. Część rolników ma rzeczywiście dochody, i to większe od na przykład dochodów robotników czy szeregowych pracowników umysłowych, a podatków, w przeciwieństwie do nich, nie płaci. Część jednak nie ma dochodów, ale dzięki trzymaniu w skansenie razem z tymi pierwszymi nie kosztuje państwa tyle, ile miejscy bezrobotni.

Opodatkujmy rolników na równych zasadach, to formalnie ta druga grupa z ludności o nieokreślonym statusie, żyjącej od przypadku i z tego, co wyrośnie pod domem, zmieni się w pół miliona, może nawet milion dodatkowych bezrobotnych. Nawet jeśli bez prawa do zasiłku, to budżet państwa będzie musiał opłacić im składki zdrowotne (obecnie tylko refunduje koszty leczenia, z którego na wsi korzysta się rzadko).

[srodtytul]Silne lobbies[/srodtytul]

Tak jest z każdą właściwie reformą – w imię oczekiwanych zysków najpierw trzeba ponieść koszty. Dlatego właśnie reform trzeba dokonywać podczas dobrej koniunktury i zagwarantowanej stabilności finansów publicznych. I dlatego właśnie reformy stale odkładano, bo zawsze były na podorędziu jakieś wybory i zawsze władza miała pilniejsze wydatki. Ale też – i tu dochodzimy do drugiej, być może głównej przyczyny polskiej niemożności – odkładano je, bo każda reforma to narażenie się jakiemuś lobby, a w III RP zorganizowane grupy interesu mają więcej do powiedzenia niż ktokolwiek.

Obecny irracjonalny stan finansów państwa jest niezwykle wygodny dla wielu wpływowych lobbies, a jego poplątanie i skomplikowanie daje potęgę lobby urzędniczemu. Pod naciskiem grup interesu system podatkowy uformowany został w sposób urągający nie tylko sprawiedliwości społecznej, wpisanej nie wiedzieć po co do konstytucji, ale także zdrowemu rozsądkowi.

Dzięki różnym szczegółowym rozwiązaniom, wyjątkom, nawarstwiającym się latami dziurom i łatom w prawie system podatkowy formalnie progresywny w istocie – tu zgadzam się z Ryszardem Bugajem – ma charakter degresywny. Przy czym degresja ta nagradza zachowania szkodliwie dla państwa i gospodarki, a karze takie, które właśnie zdrowy rozsądek i troska o wspólne dobro kazałyby popierać. Wielkie, bardzo dobrze zarabiające grupy są dzięki rozmaitym możliwościom – np. ucieczki od podatku PIT do liniowego CIT, ucieczki z dochodami do rajów podatkowych, manipulowaniu przepływami pomiędzy mającymi tego samego właściciela spółkami etc. – albo zupełnie zwolnione od podatku, albo płacą niewiele.

[wyimek]Pod naciskiem grup interesu system podatkowy uformowany został w sposób urągający nie tylko sprawiedliwości społecznej, ale także zdrowemu rozsądkowi[/wyimek]

Dochód z podatku dochodowego zapewnia państwu przede wszystkim rzesza średniozamożnych. Pracowników etatowych, ale także drobnych przedsiębiorców i, jak określa się ich w państwach zachodnich, „specjalistów”. Te grupy płacą najwięcej, bo nie mają możliwości ucieczki przed podatkiem, chyba że w szarą strefę, co jednak wiąże się z ryzykiem. Obciążamy więc najmocniej tych, którzy niezbędni są nowoczesnej gospodarce i nowoczesnemu państwu, tych, których rozsądne państwa starają się hołubić – ową od 20 lat postulowaną „klasę średnią”, będącą ostoją liberalnej demokracji i wolnego rynku.

Wobec wspomnianych wyżej trudności z przeprowadzeniem reform pomysły na zmniejszenie czy uracjonalnienie wydatków państwa okazują się z reguły czczą propagandą. Natomiast chętnie sięga władza po to, co najłatwiejsze: po podniesienie podatków. Wszystko wskazuje na to, że tak będzie i tym razem.

[srodtytul]Najpierw zmiana struktury[/srodtytul]

Prorządowe media już rozpoczęły propagandową operację mającą przygotować ten ruch jako niezbędną odpowiedź na kryzys, którego wprawdzie jeszcze kilka miesięcy temu nie było (wieszczących go wspomniane media odsądzały wtedy od czci i wiary), ale teraz już jest, oczywiście z winy odsuniętego dwa lata temu od władzy PiS, i nie dość, że jest, to usprawiedliwia, wręcz czyni koniecznymi „bolesne” dla społeczeństwa posunięcia.

Otóż, o ile prawdą jest, że kryzys wymaga posunięć bolesnych, to ból ten nie powinien spadać na tych, którzy i tak dźwigają największą część kosztów utrzymania państwa, a spotykają się z jego strony raczej z problemami niż z pomocą. Determinacja rządzących, wywołana potrzebą ratowania finansów publicznych, powinna się skierować raczej przeciwko tym, przed żądaniami których władza dotąd ustępowała – przeciwko rozmaitym grupom interesu.

Innymi słowy: nie wolno podnosić podatków bez zmiany ich obecnej struktury. Będzie to nie tylko niesprawiedliwe, ale także zgubne dla państwa. Nasili patologie, powiększy szarą strefę, zachwieje popytem. Wracając do porównania z niezałataną dziurą w dachu – byłoby to tak, jakby, skoro zaczęło już padać, nadal zamiast o załataniu dziury myśleć tylko o tym, aby wepchnąć bezpośrednio pod nią pewną część mieszkańców domu; niech oni mokną, podczas gdy inni pochowają się bezpiecznie po kątach.

Dziurę w dachu trzeba naprawiać podczas słonecznej pogody, a nie wtedy, gdy pada. Ta prosta prawda niestety obca była kolejnym rządzącym Polską ekipom, które doskonale wiedziały, iż finanse publiczne zorganizowane są w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi, marnotrawczy, wyłączający wielkie ich obszary spoza jakiejkolwiek racjonalności i kontroli – ale nie kwapiły się do podejmowania odpowiednich środków zaradczych.

Nawet skromna i bardzo ograniczona próba uporządkowania wydatków państwa podjęta przez Jerzego Hausnera skończyła się natychmiastową rejteradą stojącej za nim partii i demonstracyjnym odcięciem się przez jej liderów od wszelkich pomysłów naruszania stanu rzeczy.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację