Dziurę w dachu trzeba naprawiać podczas słonecznej pogody, a nie wtedy, gdy pada. Ta prosta prawda niestety obca była kolejnym rządzącym Polską ekipom, które doskonale wiedziały, iż finanse publiczne zorganizowane są w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi, marnotrawczy, wyłączający wielkie ich obszary spoza jakiejkolwiek racjonalności i kontroli – ale nie kwapiły się do podejmowania odpowiednich środków zaradczych.
Nawet skromna i bardzo ograniczona próba uporządkowania wydatków państwa podjęta przez Jerzego Hausnera skończyła się natychmiastową rejteradą stojącej za nim partii i demonstracyjnym odcięciem się przez jej liderów od wszelkich pomysłów naruszania stanu rzeczy.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości zdołał wprawdzie przygotować projekt budżetu zadaniowego, ale zajęty ważniejszym w przekonaniu ówczesnego premiera oczyszczaniem struktur państwa z nieformalnych powiązań nie próbował nawet umieścić go w swoich priorytetach; rząd Platformy odłożył ten projekt na półkę i w czasie, gdy gospodarcza koniunktura wydawała się pewna, podporządkował swe działania rzuconemu ad hoc medialnemu hasełku: „wchodzimy do strefy euro w 2012”.
[srodtytul]Słuszne pomysły[/srodtytul]
Teraz, gdy się stało to, co prędzej czy później stać się musiało, to znaczy koniunktura się skończyła i rozdęte, nieracjonalne finanse publiczne zagrożone zostały trudnym do przewidzenia, ale na pewno bardzo poważnym spadkiem dochodów, zaczyna się tradycyjne pływanie rozpaczliwcem. Nikt nie był na to przygotowany, nikt nie brał tego pod uwagę, bo zresztą gdyby brał, potraktowany by został jak defetysta (patrz przykład profesora Gomułki). Coś takiego nie miało się przecież zdarzyć, w każdym razie nie przed wyborami prezydenckimi!