Polska nie może siedzieć cicho w sprawie reformy zarządzania w Unii

- Reforma zarządzania gospodarczego w Unii Europejskiej to najważniejsze na wiele lat przedsięwzięcie w Europie - pisze Anna Słojewska

Publikacja: 09.06.2010 05:24

W tej sytuacji Polska, parafrazując słynną wypowiedź byłego francuskiego prezydenta Jacques’a Chiraka, powinna wykorzystać okazję i nie siedzieć cicho. Zalecenie Chiraka, żeby siedzieć cicho, odnosiło się do poparcia amerykańskiej wojny z Irakiem w 2003 r., ale charakterystyczny dla Paryża elitaryzm można zaobserwować i dziś w dyskusji gospodarczej.

Nicolas Sarkozy też chciałby podziału Unii na lepszych, tych w strefie euro, i gorszych, czytaj mniej rozwiniętych, mniej europejskich, którzy ciągle posługują się walutami narodowymi. Z Paryża płyną już niepokojące sygnały o chęci zawężenia dyskusji i reformy właśnie do strefy euro. Polska musi tego za wszelką cenę uniknąć. Bo po pierwsze, na pewno będziemy kiedyś w strefie euro. Zmusza nas do tego traktat akcesyjny, do rozstrzygnięcia pozostaje wyłącznie termin. Po drugie, większość regulacji będzie dotyczyła wprost wszystkich krajów UE. A nawet jeśli ich część znajdzie bezpośrednio zastosowanie tylko na obszarze euro, to i tak skutki będą odczuwane w Polsce. Tak jak kryzys grecki dotyczył całej Unii.

Na razie rząd idzie we właściwym kierunku. Polska, razem ze Szwecją, zgłosiła kilka tygodni temu chęć udziału w akcji ratowania ewentualnych bankrutów z euro. Nie jest to jeszcze potrzebne i nie wiadomo, czy w ogóle będzie, ale zostało przyjęte z aprobatą. Teraz na zaproszenie Hermana Van Rompuya, szefa Rady Europejskiej i szefa nadzwyczajnej grupy roboczej ds. reformy, rząd przygotował dokument z polskim stanowiskiem na temat zarządzania gospodarczego. Choć zaproszenie zostało wystosowane do 27 państw, to wiele tych spoza euro nie skorzystało z okazji. Polska aktywność została zauważona w Brukseli.

Oczywiście ważne jest nie tylko, że się mówi, ale też co się mówi. Na obecnym etapie nikt nie oczekuje konkretów w rodzaju, jak mierzyć konkurencyjność gospodarki czy jak dokładnie liczyć pełny deficyt i dług. Chodzi o pokazanie priorytetów. Rząd powtórzył, że nie ma mowy o dzieleniu Unii na dwie grupy i zwiększania luki między strefą euro a resztą państw. Do tego trzeba mieć sojuszników. Najlepszym jest Bruksela, której też nie podoba się, żeby losy UE decydowały się w osi Berlin – Paryż, a tym przecież zakończyłby się pomysł formalizowania i wzmacniania Eurogrupy. Stąd inteligentny zabieg poparcia Polski dla większości postulatów przedstawionych przez Komisję Europejską. W tym m.in. tak na początku kontrowersyjnego przedstawiania projekcji budżetowych w Brukseli na spotkaniu ministrów finansów UE. Teraz jest na to zgoda większości, ale początkowo Polska była jednym z niewielu państw popierających Komisję.

Drugim fundamentalnym punktem polskiego stanowiska jest brak zgody na ograniczanie ewentualnych sankcji za łamanie reguł fiskalnych tylko do odbierania funduszy spójności, których jesteśmy jednym z głównych beneficjentów. Taka kara jest już co prawda zapisana w pakcie stabilizacji i wzrostu, ale jest ona niesprawiedliwa – nie dotyczy w równym stopniu wszystkich państw – i nieefektywna – w czasach kryzysu blokowanie transferu prorozwojowej gotówki tylko pogorszy sytuację.

Co ważniejsze jednak, trzeba zdjąć z unijnych funduszy tę etykietę warunkowości. Kary muszą być, ale nie ma żadnego powodu, by dotyczyły tylko jednej części unijnych dotacji, przypadkowo akurat tych, z których wkrótce korzystać będą głównie nowe państwa członkowskie. Jeśli zgodzimy się, by można było je, i tylko je, za karę odbierać, będzie to pierwszy krok na drodze do rezygnacji z polityki spójności w ogóle. W przeddzień rozpoczęcia negocjacji o nowym wieloletnim budżecie UE taka zgoda byłaby samobójstwem.

W tej sytuacji Polska, parafrazując słynną wypowiedź byłego francuskiego prezydenta Jacques’a Chiraka, powinna wykorzystać okazję i nie siedzieć cicho. Zalecenie Chiraka, żeby siedzieć cicho, odnosiło się do poparcia amerykańskiej wojny z Irakiem w 2003 r., ale charakterystyczny dla Paryża elitaryzm można zaobserwować i dziś w dyskusji gospodarczej.

Nicolas Sarkozy też chciałby podziału Unii na lepszych, tych w strefie euro, i gorszych, czytaj mniej rozwiniętych, mniej europejskich, którzy ciągle posługują się walutami narodowymi. Z Paryża płyną już niepokojące sygnały o chęci zawężenia dyskusji i reformy właśnie do strefy euro. Polska musi tego za wszelką cenę uniknąć. Bo po pierwsze, na pewno będziemy kiedyś w strefie euro. Zmusza nas do tego traktat akcesyjny, do rozstrzygnięcia pozostaje wyłącznie termin. Po drugie, większość regulacji będzie dotyczyła wprost wszystkich krajów UE. A nawet jeśli ich część znajdzie bezpośrednio zastosowanie tylko na obszarze euro, to i tak skutki będą odczuwane w Polsce. Tak jak kryzys grecki dotyczył całej Unii.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację