Na stronie Polskiego Instytutu Dyrektorów (PID) widnieje ciekawe ogłoszenie. Niemiecka firma zajmująca się rekrutacją do pracy w radach nadzorczych szuka zagranicznych kandydatów. Że szuka ich w Polsce, nie dziwi. Nasze prawo spółek przejęło wiele rozwiązań niemieckich, zakorzenionych w odległej przeszłości, odosobnionych już w świecie, w tym ścisły rozdział zarządu i rady nadzorczej. Menedżerom doświadczonym w polskich radach nadzorczych łatwiej poruszać się w podobnym przecież środowisku rad niemieckich. Pod warunkiem, rzecz jasna, biegłej znajomości języka, ale niekoniecznie niemieckiego. W niejednej z wielkich niemieckich korporacji językiem roboczym jest angielski.
Przypuszczam, że ta akcja werbunkowa skierowana jest w istocie rzeczy do kobiet. Spółki krajów UE są pod coraz silniejszym naciskiem ku równoważeniu udziału mężczyzn i kobiet we władzach.
Wyniki poważnych badań wskazują, że od właściwej (także, a może zwłaszcza, pod względem proporcji płci) kompozycji rad zależą wyniki spółek; za tym idzie pomyślność akcjonariuszy, nawet gospodarek narodowych. Nie brak głosów za koniecznością wprowadzania, po dobroci albo pod przymusem, kwot określających pożądaną proporcję udziału kobiet w organach spółek bądź nawet parytetu. Niektóre państwa już poszły, bądź idą, w tym kierunku.
Kwestia udziału kobiet we władzach spółek jest częścią szerszego problemu zapewnienia tym organom pożądanej różnorodności, także w aspekcie międzynarodowym. Kobieta sprowadzona z Polski do pracy w niemieckiej radzie poprawiłaby zarazem wskaźniki umiędzynarodowienia i wielokulturowości rady.
Rzecz w tym, że sami cierpimy na ostry niedobór kobiet w organach spółek. To niepokojące. W Polsce nie brakuje przecież kobiet świetnie wykształconych, z dorobkiem w zarządzaniu, doświadczeniami na stanowiskach kierowniczych. Nie przeczę, że istnieje ów niedostrzegalny szklany sufit, często grodzący kobietom drogę na szczyt kariery. Lecz obawiam się, że wiele kobiet hoduje w sobie drugi taki sufit. Na prowadzonej przez PID liście kandydatów na profesjonalnych członków rad nadzorczych kobiet jest mniej niż 10 proc. Nie zgłaszają się. Czyżby nie wierzyły w swe kompetencje? Jeżeli sytuacja wkrótce się nie poprawi, to my będziemy musieli importować kobiety do rad nadzorczych.