Jest teraz najpotężniejszą po premierze postacią w nowym hiszpańskim rządzie. Na swoim koncie ma jednak tak sukcesy, jak i porażki, które prasa, nie tylko rodzima, chętnie mu wypomina.
Sam de Guindos nie ukrywa, że dla niego najpilniejszym zadaniem jest uspokojenie rynków finansowych, które nadal obawiają się, że Hiszpania nie wyjdzie z kryzysu własnymi siłami i będzie zmuszona podobnie jak Grecja, Portugalia i Irlandia zwrócić się o pomoc finansową do Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Szef rządzącej Partii Ludowej i premier Mariano Rajoy znalazł 51-letniego dzisiaj de Guindosa w firmie PwC. Obecny minister finansów jest także wykładowcą w IE Business School w Madrycie. W latach 2006 – 2008 Luis de Guindos pracował jako dyrektor amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers na Hiszpanię i Portugalię. A kiedy bank upadł 15 września 2008 r. i okazało się, że hiszpańskie aktywa Lehman Brothers przejmuje Nomura, de Guindos przeszedł do pracy do Japończyków. Wcześniej, w latach 1996 – 2004, był wiceministrem gospodarki w rządzie Jose Marii Aznara, potem w latach 2002 – 2004 ministrem.
Wiadomo, że nowy minister finansów jest zwolennikiem stworzenia „złego banku", do którego zostałyby przeniesione wszystkie toksyczne aktywa obciążające od 2008 r. bilanse hiszpańskich instytucji finansowych. Zamierza również przeprowadzić głęboką reformę hiszpańskiego rynku pracy, w tym odejść od układów zbiorowych. Z zapaści na rynku nieruchomości ma zamiar wyjść dzięki zachętom do wynajmowania pustostanów. Ostro chce się zabrać za biurokrację w budownictwie.
Do reform, w tym także zaakceptowania drastycznych cięć w wydatkach liczonych lekko na 16,5 mld euro, musi jeszcze przekonać samych Hiszpanów. Będzie to trudne w sytuacji, kiedy jeden na pięciu mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego nie jest w stanie znaleźć pracy. Już teraz jednak zapowiada zwolnienia podatkowe dla tych wszystkich firm, które będą zwiększały zatrudnienie. – Nie może być tak, że kiedy wyniki gospodarcze się pogarszają, pracodawcy automatycznie zaczynają zwalniać pracowników zatrudnionych na kontraktach czasowych. Nie może być jednak i tak, że kiedy przychody firm spadają, umowa zbiorowa zmusza pracodawcę, aby podniósł płace o stopę inflacji plus 2 pkt proc.