Urząd antymonopolowy nie zasypia gruszek w popiele. Dowodzi tego także ubiegłoroczny rok, rekordowy pod względem wysokości kar, jakimi jego prezes Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel obdzieliła przedsiębiorców będących na bakier z prawem. Tylko co z tego? Wcześniejsze lata pokazały już, że szefowa UOKiK do pobłażliwych nie należy, zwłaszcza wobec firm dogadujących się ze sobą za plecami konkurencji. Słone sankcje powinny więc skutecznie odstraszać kolejnych śmiałków od pójścia w ich ślady. Tymczasem – jeśli wierzyć statystykom – jakoś nie robi to na nich wrażenia.
Zanim poszukamy wytłumaczenia w psychologii – ach, ten dreszczyk emocji doskonale znany przestępcy, za którego głowę wyznaczono sowitą stawkę! – warto przyjrzeć się tak zwanym procedurom, czyli metodom ściągania wspomnianych kar. Nietrudno zgadnąć – zwykle trwają latami. Im większa firma, tym dłużej. Grunt to zainwestować w dobrego prawnika, a tych większych na dobrych stać. W efekcie dostajemy zgoła inne rekordy, np. Telekomunikacji Polskiej, która karę nałożoną nań w 2008 r. zapłaciła trzy lata później. Gdyby w takim samym tempie operatorzy egzekwowali sankcje wobec zalegających z rachunkami Kowalskich, to ho ho ho.
Jest jednak światełko w tunelu. Wyraźnie rośnie udział osobnej podkategorii kar: dla tych, którzy poszli o krok dalej i różnymi metodami próbują zniechęcić urzędników do drążenia spraw jeszcze w trakcie kontroli. Może w taki sposób, wyprzedzająco, łatwiej będzie nauczyć przedsiębiorców, że jeśli chcą korzystać z dobrodziejstw wolnego rynku, najpierw sami muszą respektować jego zasady.