Czy w związku z tym kadra zarządzająca powinna zwierać szeregi, zakładać związek zawodowy, oflagować się i kategorycznie zażądać podwyżek? Chyba nie będzie to konieczne.
Z raportu Hay Group wynika, że w 2011 r. pensje europejskich prezesów wzrosły o 16,8 proc. (najlepsi zarabiali, bagatela, ponad 14 mln zł rocznie), a polskich „tylko" o 6,5 proc. Warto dodać, że wielu naszych, i to w bardzo dużych koncernach, wciąż obowiązuje ustawa kominowa (ogranicza płacę zarządu maksymalnie do sześciokrotności przeciętnego krajowego wynagrodzenia brutto), spod której jednak wychodzi coraz więcej firm.
Dzięki kontraktom menedżerskim w Jastrzębskiej Spółce Węglowej wynagrodzenia jej szefów od grudnia 2011 r. poszły w górę o 400 proc. Brzmi kosmicznie, ale oznacza to ni mniej, ni więcej, że szef tej firmy zarobi miesięcznie nie 20, ale 80 tys. zł (z ok. 1 mln zł uplasuje się pod koniec zarobków spółek z WIG20, bo czołówka zarabia pięć razy więcej).
Choć w ubiegłym roku podwyżki dla menedżerów nie były małe, w tym ma być gorzej. Znowu, jak w 2009 r., z powodu kryzysu. Ale skoro po każdej burzy wychodzi słońce (w 2010 r. podwyżki dla menedżerów powetowały ich straty), jasne jest, że i w 2013 r. tak będzie. Dlatego nie spodziewam się strajku prezesów, jakim za każdym razem grożą związki w różnych branżach, gdy okazuje się, że podwyżek nie będzie. Zważywszy nawet na odpowiedzialność, jaką ponoszą, zarządzając wielkimi firmami, w ich przypadku powiedzenie „jaka praca, taka płaca" jest adekwatne. A niekiedy i na wyrost...