Okazją do takich refleksji jest negocjowanie przez poszczególne województwa zarówno liczby wykonywanych połączeń, jak i wysokości dopłat, które marszałkowie powinni wykładać na utrzymanie ruchu na torach.

Coraz częściej widać, że PR są dla niektórych samorządów, powołujących np. własne spółki kolejowe, uciążliwym balastem, z którym coś trzeba zrobić. Kłopot w tym, że tak naprawdę nikt nie wie co, bo trudno traktować poważnie np. sugestie podzielenia firmy na 16 odrębnych przewoźników, po jednym dla każdego marszałka, co spowodowałoby nieuchronnie gigantyczny chaos. Tym bardziej że niektórym wcale nie jest to potrzebne, bo dopieszczają własne spółki, takie jak świetnie prosperujące Koleje Mazowieckie.

Sprawa nie jest błaha, bo mowa o największym przewoźniku w Polsce, który wciąż ma blisko połowę rynku kolejowych usług pasażerskich, realizuje połączenia nie tylko regionalne, ale i ciągnie składy od morza do Tatr, z którego usług korzysta coraz więcej osób. Dylematy biorą się m.in stąd, że w Polsce trudno się doszukać systemowego podejścia do komunikacji kolejowej.

Widać to po decyzjach marszałków – nowo powołanym własnym przewoźnikom przekazują najbardziej rentowne połączenia, pozostałe zostawiając PR lub likwidując. I tak sieć z roku na rok się kurczy, a w opanowaniu tej tendencji nie pomaga fatalny stan infrastruktury poza głównymi trasami.

Dobrze zarządzana spółka taka jak PR jest w Polsce potrzebna. Aby taką się jednak stała, musi być współpraca przewoźnika i samorządów. Czy będą w stanie się porozumieć z pożytkiem dla pasażerów?