Rozumiem intencje premiera, który szuka kolejnych argumentów aby przekonać Polaków do dłuższej pracy . Ale przedstawiona przez niego alternatywa jest fałszywa.
Jak wiadomo rząd, a przynajmniej niektórzy jego członkowie, z ministrem finansów na czele, chcą podniesienia wieku emerytalnego przede wszystkim po to, aby zrównoważyć finanse państwa. Ale przecież z deficytem budżetowym i narastaniem długu publicznego można walczyć na dwa sposoby: zwiększając dochody, albo szukając oszczędności w wydatkach. Tyle tylko, że tej drugiej opcji premier najwyraźniej w ogóle nie bierze pod uwagę.
A możliwości są tu ogromne. Jak podaje „Rz", podczas gdy w ubiegłym roku w całej UE liczba pracowników opłacanych z budżetu spadła o 1 proc., to u nas o 1 proc. wzrosła. A przecież był to rok heroicznej walki rządu o obniżenie liczby urzędników. I co? I nic: biurokratów jest coraz więcej i coraz więcej zarabiają, administracja jest coraz droższa, a usługi publiczne na coraz gorszym poziomie. Zamiast straszyć zwiększaniem obciążeń podatkowych, premier i jego rząd powinni się wreszcie zabrać za prawdziwe reformy, obniżające koszty funkcjonowania państwa, uszczelniające system transferów socjalnych i likwidujące nieuzasadnione przywileje różnych grup zawodowych.
Żeby nie było wątpliwości – jestem zwolennikiem podniesienia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Ale dlatego, że daje to szanse na zwiększenie przyszłych świadczeń obecnych pracowników, a nie dlatego, że boje się podwyżki VAT-u.
Jest w Europie taki kraj, gdzie rządzące partie przez długie lata budowały system, w którym ich poplecznicy łatwo znajdowali stabilną i dobrze płatną pracę w sektorze publicznym, a politycy, żeby kupować przychylność wyborców, konserwowali system przywilejów socjalnych. I wszyscy byli zadowoleni, dopóki panowała dobra koniunktura, dzięki płynącym szerokim strumieniem pieniądzom z Brukseli. Ten kraj to oczywiście Grecja.