1,2 mld unijnych euro z inwestycji kolejowych na drogowe nie będzie. Rząd wnioskował o taką zmianę w obawie, że część z tych pieniędzy przepadnie – projekty kolejowe na razie idą bardzo powoli, tymczasem środki na drogi z budżetu na lata 2007 – 2013 praktycznie się skończyły.
Pierwsza myśl – szkoda. W tej chwili w zamrażarce czeka kilkanaście drogowych procedur przetargowych, które mają już wszystkie bądź większość niezbędnych dokumentów, a do szczęścia brakuje im tylko pieniędzy. I muszą czekać aż się dowiemy, ile pieniędzy dostaniemy z Unii w kolejnym wspólnotowym budżecie.
Druga myśl – może to jednak dobrze? Stan polskich szlaków kolejowych jaki jest, każdy widzi. Na sporej części torów prędkość eksploatacyjna sięga oszałamiających 40 km/h, aż dziw, że pociągi nie przegrały jeszcze z rowerami... Jednocześnie trzeba też trochę kolejarzy usprawiedliwić – według pierwotnych założeń unijne euro miały iść na gruntowną przebudowę linii, a nie na remonty czy rewitalizację. A tego lokalnej sieci kolejowej potrzeba najbardziej.
Teraz wiadomo, że trzeba zrobić wszystko, żeby te pieniądze wydać. Okazało się, że Bruksela rewitalizacje tras zaakceptuje, szkoda, że sprawdziliśmy to tak późno (projekty trzeba rozliczyć do końca 2015 r.). Może też przyklepać inne pomysły związane z torami. To dobrze, bo naszym kolejom inwestycje są dramatycznie potrzebne. To też ogromne wyzwanie. Byłoby głupio stracić kilka miliardów złotych, a jednocześnie zamykać kolejne połączenia, tłumacząc, że stan torów nie pozwala na dalszą jazdę...