Polska należy do najszybciej rozwijających się państw Europy. Ma wysokie, 44. miejsce w światowym rankingu ułożonym wedle PKB przypadającego na jednego mieszkańca. Mimo to mieszkańcy zielonej wyspy są smutni, sfrustrowani i narzekają na swój los. Na szczęście nie oni jedni i nie najbardziej.
Mocno sfrustrowani są także np. Portugalczycy. Właściwie znajdują się oni w stanie permanentnego protestu. Zwłaszcza przeciwko MFW, który to uznał ich kraj za najlepiej wprowadzający reformy. Kto zadeklaruje na ulicy Lizbony: jestem z MFW, może w najlepszym razie dostać w ucho.
Jak widać, PKB nie tyle nie daje szczęścia, ile nie jest w stanie szczęścia zmierzyć. Ekonomiści są więc zmuszeni do poszukiwania lepszej miary.
Ostatnio powróciła moda na wymyślony przez bhutańskiego króla Jigme Singye Wangchucka miernik Szczęścia Krajowego Brutto (Gross National Happiness, w oryginale Dzongkha). Metodologia nie jest zbyt wyrafinowana. Panujący, ogłaszając program modernizacji kraju, postanowił po prostu pytać obywateli, czy są szczęśliwi. Pomysł został kupiony przez ONZ, który zorganizował Konferencję o Szczęściu, a twórczo rozwinięty przez panów: Johna Helliwella, Richarda Layarda i niezmordowanego Jeffreya Sachsa.
Panowie ci, występując w barwach Earth Institute działającego przy Columbia University, opracowali World Happiness Report. Ich mierniki uwzględniają wiele tysięcy wskaźników pochodzących z różnych badań. Mimo to wciąż mają tę drobną ułomność, że pokazują samozadowolenie wynikające z subiektywnie określonego progu potrzeb. Ale wyniki są ciekawe. Można na ich podstawie stwierdzić, które narody są optymistyczne, a które pesymistyczne.