Siedząc kiedyś w starym londyńskim barze, tłumaczyłem znajomemu finansiście , dlaczego Europa zmierza ku najgorszemu z możliwych scenariuszy. Po prostu wszystkie przesłanki wskazują, że strefa euro musi przejść bardzo ciężki kryzys gospodarczy. Facet słuchał cierpliwie i dość pobłażliwie, aż odpowiedział z brytyjską flegmą: - Może tak, ale żyję już 70 lat i nie raz słyszałem, że nie ma już ucieczki przed załamaniem. A jednak zawsze jakaś była.
Prawdę mówiąc ta myśl wciąż jest dla mnie największym źródłem nadziei, że rzeczywiście nie będzie tak źle. Kiedy przyjrzymy się, jak ludzie spoglądali na przyszłość – bliższą i dalszą – dwie, trzy, czy cztery dekady temu, albo nawet przed 100 lub 200 laty, zobaczymy, że bardzo często, może nawet częściej niż rzadziej, błędnie identyfikowali szanse i zagrożenia.
Na początku XIX wieku Thomas Malthus straszył, że światu zabraknie kiedyś żywności, a nie zabrakło do dziś. W 1929 r. nikt nie spodziewał się recesji w USA, a doszło do najgłębszego załamania w historii. W 1945 r., większość ekonomistów spodziewała się załamania po wygaśnięciu wojennego popytu, a nadeszło ożywienie. W latach 70. uważano, że wkrótce zabraknie światu ropy, a wciąż jest jej pod dostatkiem. Na początku lat 80. znany ekonomista i noblista Paul Samuelson pisał, że Związek Radziecki przegoni USA pod względem PKB do 2012 r., a ZSRR już nie istnieje. Dwie dekady temu nikt nie wierzył, że taki kraj komunistyczny jak Chiny może osiągnąć sukces gospodarczy, a częściowo osiągnął. To tylko kilka symbolicznych przykładów. Ludzie po prostu rzadko dobrze rozumieli, co ich czeka.
W tym momencie argumenty wskazujące, że Europę czeka ciężki kryzys są według mnie bardzo mocne. Bez możliwości dewaluacji, kraje peryferyjne Europy muszą dokonać wysiłku jakiego prawdopodobnie żadne społeczeństwo nie dokonało nie będąc do tego zmuszonym przez gwałtowny szok (wojna, głęboki kryzys, rewolucja itd.). Można im pomóc, ale Niemcy i połowa ekonomistów świata odrzucają jedyne szybkie narzędzia ratowania tej sytuacji – dokapitalizowanie banków i skup obligacji skarbowych przez bank centralny. Ten pat polityczno-gospodarczy musi się skończyć jakimś szokiem. Wydaje mi się, że to jest obecnie dominujący sposób myślenia wśród większości obserwatorów, którzy nie boją się mówić otwarcie o swoich obawach.
Ale może wydarzy się coś, czego się nie spodziewamy. Co więcej, na pewno się coś takiego wydarzy. A ponieważ zupełnie nie wiemy, co to będzie, więc jest szansa 50/50, że będzie to coś pozytywnego. Nie jest to pewnie argument, jakiego ludzie oczekują od ekonomisty, ale jest dość logiczny. I z tą optymistyczną myślą zostawiam Państwa na słoneczny weekend.