W niedzielę Grecy dowiedzą się, kto będzie nimi rządził. A na wiadomość tę czekają nie tylko oni. Czeka cały świat, a co najmniej Unia Europejska.
Wynik wyborów pokazujący, że w Grecji nie może powstać sensowna koalicja rządząca, aprobująca trudne, ale niezbędne reformy, umocni przeświadczenie,
że euro w tym kraju jest nie do utrzymania. To zaś będzie miało oczywiste konsekwencje dla rynków finansowych. Znacznie wzrośnie niebezpieczeństwo, że kryzys rozleje się na inne kraje Europy.
Niebezpieczeństwo to będzie tym większe, im drużyny piłkarskie krajów balansujących na krawędzi kryzysu osiągną gorsze wyniki na Euro 2012. Dotyczy to rzecz jasna także Polski.
U nas opozycja wieszczyła najpierw katastrofę organizacyjną mistrzostw, a następnie szybko postępujące załamanie gospodarki. Organizacyjnie, przynajmniej na razie, zdajemy egzamin. Żaden z budowanych w pośpiechu wiaduktów jeszcze się nie zawalił, a nasi kibice okazali się mniej nacjonalistyczni niż chciałoby BBC. Oczywiste jest także, że po zamknięciu mistrzostw produkcja nie zostanie wstrzymana z dnia na dzień. Raczej przeciwnie, siłą rozpędu przez jakiś czas będzie rosnąć, przy czym coraz bardziej wyniki będą zależeć od naszego eksportu i koniunktury na zachodzie Europy.