Osiem lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej sprawiło, ze „osłuchaliśmy się" – każdy w różnym oczywiście stopniu – z elementarną tematyką integracji europejskiej. Zwłaszcza ubiegłoroczna prezydencja w UE przysporzyła nam dużo wiadomości o UE. Przeciętny Polak zapewne wie, że są różne grupy robocze, rady i szczyty, na których podejmuje się decyzje, a potem są one przekładane na prawo europejskie. A w tym jeszcze „macza palce" Komisja Europejska (tzw. „Bruksela"), a także coraz częściej Parlament Europejski.
Przeciętny Polak zdaje sobie sprawę, że nasze europejskie sprawy biegną w światowym otoczeniu. Wie, że są takie organizacje jak Narody Zjednoczone i ich agendy, może wymieni Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jednak nawet dobrze wyedukowany Polak chyba nie wymieni w tym szeregu grupy G-20. Być może przeciętnemu Polakowi wiedza czym jest G-20 rzeczywiście nie jest potrzebna. Ale Polakowi, który chciałby nieco lepiej orientować się w sprawach międzynarodowych warto ową mglistą G-20 przybliżyć. Nie tylko dlatego, że 18-19 czerwca w Los Cabos (Meksyk) będzie miał miejsce „szczyt" szefów państw i rządów tej grupy. Warto, ponieważ spora część ekonomicznych rozwiązań i decyzji UE, które nas, Polaków dotyczą, jest pochodną rozstrzygnięć podejmowanych przez G-20.
G-20 to dość dziwny twór. Jest to grupa składająca się z 19 znaczących państw w gospodarce światowej oraz Unii Europejskiej. Należą do niej zarówno państwa wysoko rozwinięte (Australia, Francja, Japonia, Kanada, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Włochy), jak i państwa, które szybko gonią tę pierwszą grupę (Arabia Saudyjska, Brazylia, Chiny, Indie, Indonezja, Meksyk, Republika Południowej Afryki, Rosja, Turcja). Ponadto, w pracach i obradach G-20 stale biorą udział przedstawiciele międzynarodowych instytucji finansowych (Bank Światowy, Bank Rozrachunków Międzynarodowych, Międzynarodowy Fundusz Walutowy), organizacji globalnych (Narody Zjednoczone, Organizacja Ekonomicznej Współpracy i Rozwoju) oraz innych instytucji i quasi-instytucji międzynarodowych (Komisja Europejska, Rada Stabilności Finansowej, przedstawiciel Przewodniczącego Rady Europejskiej UE. W tej ostatniej kategorii znajduje się Komitet Rozwoju Banku Światowego i MFW, którego przewodniczącym na dwa lata od jesieni 2011 został Marek Belka, prezes NBP. Na dokładkę, kraj sprawujący prezydencję w G-20 zazwyczaj doprasza gości do obrad. Tym sposobem pojawiają się okazjonalnie m.in. Szwajcaria, Hiszpania, Chile a także inne organizacje, np. Międzynarodowa Organizacja Pracy.
G-20 nie jest organizacją w rozumieniu prawa międzynarodowego – nie ma umowy międzynarodowej powołującej G-20. Jest to ugrupowanie - nieformalne „towarzystwo", które przez 13 lat działania stworzyło utrwaloną praktykę i zasady współdziałania. Nie ma siedziby, ani stałego sekretariatu – co rok prezydencję (przewodnictwo i koordynację prac) przejmuje inne państwo. Poprzednio była to Francja, obecnie Meksyk, a następna będzie Rosja.
Celem G-20 jest poszukiwanie rozwiązań regulacyjnych i wskazywanie pożądanych kierunków działań państw i organizacji międzynarodowych, które miałyby szanse nadać globalnej gospodarce lepszy ład, większą stabilność i lepsze perspektywy na długofalowy rozwój. G-20 nie może stanowić prawa i nie ma bezpośredniego wpływu na zachowania innych krajów, rządów, czy organizacji. G-20 grupuje jednak bardzo wpływowe państwa. Przez to ustalenia przyjęte przez G-20 na ogół udaje się przełożyć na zasady i praktykę współpracy międzynarodowej, na przykład w ramach legislacji europejskiej lub działań MFW. Dlaczego to udaje się? Bo jeśli główni udziałowcy w MFW na coś zgodzili się w ramach G-20, to jest im łatwo to samo przeforsować większością głosów w Radzie Dyrektorów MFW. Podobnie jeśli Komisja Europejska i największe państwa członkowskie UE coś uzgodniły w ramach G-20, to zazwyczaj udaje się przetransponować miękkie ustalenia G-20 na twarde prawo unijne.