A kierunki? Głównym była do tej pory Europa. Ale jak twierdzą ministerstwa spraw zagranicznych i gospodarki, największe profity można osiągnąć na rynkach odległych, w Azji czy Ameryce.
Europa najbardziej cierpi na kryzysie. Więc najwięcej ugrali ci, którzy skierowali się do Chin, Ameryki Południowej czy USA. Przykładowo rynek Stanów Zjednoczonych: jakiekolwiek perturbacje by go dotknęły, jest na tyle potężny, by i tak wchłonąć produkcję polskich inwestorów. Toya, która w Chinach produkuje młotki, sprzedaje je ta nie w setkach tysięcy, lecz w setkach milionów. Ktokolwiek poszedł w dywersyfikacje i dotarł do dużych rynków, to wygrał.
Skoro jesteśmy przy Chinach: to trudny rynek, na którym na razie radzą sobie duzi, globalni gracze. Tymczasem chciały się tam ulokować także średnie i mniejsze polskie firmy. Czy dadzą radę?
Szansa leży w bezpośrednich kontaktach. Trzeba najpierw zrobić rozeznanie w Polsce, zobaczyć w których chińskich miastach co się dzieje, potem pojechać na miejsce. Dobrze jest poprosić o spotkanie - najlepiej nieformalnie – konsula lub ambasadora, którzy wiedzą jak się poruszać wśród Chińczyków. Gdy w kwietniu byłem na misji outsourcingowej w Chinach ważne było, by przyszli kontrahenci wypili ze sobą wódkę, a nie słuchali oficjalnych przemówień.
Kilka lat temu wiele mówiło się o atrakcyjności rynków Ukrainy, Białorusi czy Rosji. Jak ocenia pan perspektywy polskiej ekspansji w tych krajach?
Coraz częściej mam sygnały od firm, które tam poszły i teraz twierdzą, że niewiele dało się zrobić. Przykładowo Atlas, który sprzedawał swoje kleje w Rosji poniósł klęskę, bo na rynku pojawiły się podróbki w workach z napisem Made in Poland. Druga sprawa to trwałość kontaktów: w Chinach pozostają na zawsze. Azjaci mają większy szacunek dla składanych obietnic. Natomiast w Rosji nigdy nie ma się pewności, czy będzie tak, jak partner obiecał. Z kolei Łukaszence wystarczyła sprzedaż połowy udziałów jednej firmy energetycznej dla uzyskania potrzebnych pieniędzy, wskutek czego kalkulacje zagranicznych inwestorów chętnych do udziału w prywatyzacji wzięły w łeb. Takie rynki jak rosyjski czy białoruski są bardzo nieprzewidywalne.