Co prawda nie wiadomo jeszcze, jakie kwoty będziemy dzielić, ale coraz bardziej staje się jasne, w jaki sposób. To dobrze, bo będzie czas, żeby się przygotować. Bolączką pierwszego okresu nowego budżetu Unii jest zwykle konieczność dostosowania się urzędników, co opóźnia rozpędzenie maszyny z dotacjami. Być może teraz uda się tego uniknąć.
Z zapowiedzi wynika, że w kolejnym rozdaniu zdecydowanie więcej pieniędzy trafi do regionów – to one bedą nimi zarządzać i to one będą się z nich rozliczać. Z jednej strony to dobrze – bowiem dziś to właśnie regiony najsprawniej radzą sobie z podpisywaniem umów i wydawaniem unijnych środków. Ale coś za coś – w ślad za wiekszymi pieniędzmi pójdzie także i większa odpowiedzialność. Co więcej, nowa perspektywa będzie trudniejsza, bowiem mniej ma być bezzwrotnych dotacji, więcej zaś instrumentów zwrotnych, takich jak poręczenia i pożyczki. I choć samorządy ćwiczą się już w ich obsłudze, to jednak skala ma być nieporównywalna. Zobaczymy, jak urzędnicy sobie z tym poradzą. Miejmy nadzieję, że co najmniej równie dobrze jak dziś.
Drugą dużą zmianą jest rozbicie „Infrastruktury i środowiska" na mniejsze, łatwiejsze do zarządzania programy, z których jeden ma być dedykowany cyfryzacji. W ten sposób minister Michał Boni dostanie to, co chciał. Będzie się też musiał wykazać, że mając takie narzędzie naprawdę ruszy informatyzację. Bo już nie da się narzekać na bałagan w innych resortach, dzielących pieniądze na ten cel.
Na brak wyzwań nie będzie można narzekać. A na efekty jak zwykle poczekamy.