Jak wiadomo, rynek, jeśli mu się nie przeszkadza, sprawia, że naruszona równowaga powraca. Na rynku towarowym dzieje się to na ogół w czasie zerowym. Dlatego niezgodności popytu i podaży w ogóle nie zauważamy. W przypadku złożonych procesów społeczno-gospodarczych może to trwać znacznie dłużej. Na ogół jednak, jeżeli rzeczy pozostawimy swojemu biegowi, czas zagoi rany.
Odmiennie jest z regulacją za pomocą środków administracyjnych. Nawet w prostych sytuacjach niedoboru lub nadwyżki na poszczególnych rynkach regulacja nie zawsze jest skuteczna w krótkim okresie i prawie zawsze ma negatywne skutki długookresowe. Jeszcze bardziej dyskusyjna jest moc sprawcza regulacji procesów złożonych.
Nie ma na przykład dowodu na to, że kiedykolwiek i gdziekolwiek polityka prorodzinna spowodowała pożądane skutki. Podobnie jak nie jest pewne, że wybór Baracka Obamy miał jakikolwiek związek z forsowaną przez lata zasadą, że na amerykańskich uczelniach odsetek czarnoskórych studentów powinien być nie niższy niż udział negroidów w ogóle ludności.
Mimo braku twardych dowodów i mimo sporych trudności technicznych w wprowadzaniu prawa, na mocy którego wszyscy są młodzi, piękni i bogaci, chętnych do podejmowania takich prób jest wielu. Najwięcej osób angażuje się w likwidację dyskryminacji kobiet.
W tej ostatniej sprawie czołowe miejsce zajmuje pani Viviane Reding, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej. Chce ona, aby w krajach Unii udział kobiet w radach nadzorczych spółek był nie mniejszy niż obowiązkowe minimum. Wprawdzie miałoby to dotyczyć jedynie spółek publicznych i tylko dużych (co najmniej 50 mln euro rocznych przychodów lub powyżej 250 pracowników), a owe minimum wynosiłoby 40 proc., ale uchwalenie takiego prawa przez Parlament Europejski otworzyłoby drogę dla upowszechnienia podobnych regulacji.