Węgiel i wiatr mają równe szanse

Zielonej energii nie ma się co bać. Im więcej jej wyprodukujemy, tym na dłużej starczy nam węgla – mówi nowy wiceprezes PGE ds. operacyjnych w rozmowie z Karoliną Bacą-Pogorzelską i Justyną Piszczatowską

Publikacja: 10.10.2012 04:05

Węgiel i wiatr mają równe szanse

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

„Rz": Skąd decyzja o przejściu z międzynarodowego koncernu energetycznego, jakim jest Vattenfall, do spółki działającej tylko w Polsce?

Paweł Smoleń:

Za granicą energetyka obecnie raczej się „zwija" i czeka ją, jak sądzę, trudne 10 lat, a w Polsce jednak się rozwija. Duże korporacje muszą oszczędzać, ciąć koszty i zmniejszać współczynnik zadłużenia, a więc raczej wysprzedawać aktywa. Przy jednoczesnej dużej podaży energii i obecnym popycie nie bardzo jest w co inwestować, no poza zieloną energią, ale w tej duże firmy nie są jednak „mistrzami świata". Jeśli bowiem chodzi o energetykę konwencjonalną, to dokańcza się tylko budowę tego, o czym decydowano i rozpoczęto przed kryzysem, m.in. bloki węglowe w Niemczech. Od czasu kryzysu nie było znaczących decyzji inwestycyjnych. I dlatego pod tym względem Polska jest ciekawa.

A nie ma pan obaw, że za chwilę także nasza energetyka zacznie się „zwijać"?

Nie, bo Polska musi odnowić swój majątek produkcyjny, więc nie ma innej możliwości niż się rozwijać.

Wszyscy to powtarzają jak mantrę...

Ale tak jest. Niemcy o Jänschwalde powiedzą, że to stara elektrownia, a Polska o Rybniku czy Połańcu, że nowe, a to przecież to równolatki, zbudowane w latach 1970-80. Na Zachodzie nie ma dużych bloków 40-50 letnich, które u nas wciąż pracują. Tam są nowsze bloki z instalacjami środowiskowymi i o wysokiej sprawności, przygotowane na unijne dyrektywy. A u nas są stare, mało sprawne, emitujące dużo CO2 i spalające za dużo węgla, więc produkujące drożej.

Czy w takim razie węglowe inwestycje PGE, jak Turów czy Opole dojdą do skutku?

Powinny. Stare bloki trzeba zastępować nowymi, także wewnątrz grupy i do 2050 r. nowe Opole na pewno będzie potrzebne.

Zwłaszcza, że cały czas mówi się o potencjalnym wzroście zapotrzebowania na energię?

Są dwa podejścia do potrzeb energetycznych. To rozpatrywane w kontekście średniego, rocznego zapotrzebowania i produkcji (a więc regulujące ceny energii długoterminowo) pokazuje, że skoro ceny na rynku hurtowym są dość słabe, tak jak teraz, to znaczy, że mamy dużo energii. To zjawisko widać dziś np. w Skandynawii, gdzie ceny są najniższe od 12 lat. Na Zachodzie popyt na energię załamał się w kryzysie i np. w tejże Skandynawii potrzebuje kolejnych 10 lat, by się odbudować. Zgadzam się z możliwym scenariuszem, że konsumpcja energii nie wzrośnie, bo zwiększy się efektywność energetyczna.

Drugie podejście jako kryterium bierze moc energetyczną, tzn. ile mocy w szczycie zapotrzebowania potrzeba w danym kraju, w danym miejscu systemu, w danych warunkach? Patrząc na przeciętny dzień okazuje się, że mamy nadmiar mocy wytwórczych. Ale gdy przyjdzie -20 stopni Celsjusza, nie wieje, źródła solarne przykrywa śnieg, a ciśnienie gazu w systemie spada okazuje się, że mamy problem. Niemcy czy Anglicy już dziś mówią, że w zimie może im zabraknąć mocy. I w Polsce jest podobnie. W Warszawie na przykład lato to czasem pogranicze blackoutu, gdy elektrociepłownie produkują mniej, a mieszkańcy potrzebują więcej prądu na wiatraki i klimatyzację, a nie jest tak łatwo zapewnić dodatkową moc, zwłaszcza tzw. bierną z Kozienic czy Bełchatowa.

Mamy więc sytuacje kiedy niby paradoksalnie mamy średnio nadmiar mocy i niskie ceny, a jednocześnie zarządzający systemami obawiają się o poziom rezerw na dni pogodowo ekstremalne w roku. . I to jest sytuacja Polski czy Niemiec i nie jest to paradoks. Niektórzy mieszają ze sobą te dwa aspekty analizy i wysnuwają pochopne wnioski, często za optymistyczne, że mocy wystarczy bo średnio jest dużo, czy pesymistyczne, że ceny dramatycznie wzrosną, bo w niektóre dni brakuje.

Konstrukcja rynku powinna umożliwić zarządzanie tymi aspektami i odpowiednie inwestycje. Jednak dotychczasowe konstrukcje rynkowe nie zawsze nadążają za nową specyfiką rynku energii, na którym jest więcej źródeł odnawialnych niż jeszcze niedawno wyobrażali to sobie planiści.

I rodzi się pytanie, jak skonstruować rynek? Kto i jak ma mieć płacone za gotowość do pracy przez tych 50 krytycznych godzin na rok? Jak przekonać producentów o opłacalności modernizacji takich mocy najnowocześniejszymi instalacjami?

Ale jednak jest presja na to, by stawiać na źródła zielone.

Jeszcze ich w Polsce praktycznie nie mamy, a już się o nie kłócimy. Przypadkiem, na którym można się uczyć są Czesi, którzy otworzyli się na energię solarną, tylko nie przewidzieli, że powstanie jej znacznie więcej niż zakładali. Ale np. Niemcy mają w solarach prawie 25 tys. MW i chcą drugie tyle, bo ich na to stać. I to mimo dominacji dostawców chińskich, a nie niemieckich (ci zbankrutowali) technologii. Pytanie, jak państwo kontroluje podaż. Z innej strony Niemcy mają ponad 10 razy więcej mocy wiatrowych niż my i dają radę.

W Polsce przedłużają się prace nad nową ustawą o odnawialnych źródłach energii, która m.in. z czasem ograniczy współspalanie węgla i biomasy.

Współspalanie samo w sobie nie jest takie złe. Problem jest innej natury: duzi „współspalacze", zgłaszając ogromny popyt, windują ceny drewna, przeciw czemu protestuje branża meblarska - polski flagowy eksporter. Lepiej stworzyć zapisy o tym, by nie spalać drewna dobrej jakości. Wydaje się, że nie mamy w Polsce klinczu paliwo-żywność (dużo nieuprawianych areałów), więc możemy hodować rośliny energetyczne na znaczną skalę.

Ale współspalanie biomasy z węglem w elektrowniach nie jest do końca bezpieczne. PGE sama miała z tym niedawno problem w Elektrowni Turów, gdzie doszło do pożaru.

Turów szczęśliwie już dawno pracuje z pełną mocą. Natomiast przyczyn takich pożarów jest zawsze kilka jednocześnie. Wiadomo jednak, co nie wszyscy biorą pod uwagę, że biomasa jest bardziej wybuchowa niż węgiel. Instalacje biomasowe trzeba lepiej zabezpieczać technologicznie i proceduralnie przed zdarzającymi się ostatnio często w całej Europie pożarami i wybuchami.

No to na jakie źródła powinniśmy w Polsce stawiać?

Na rynku jest miejsce dla wszystkich. Polska nie będzie mieć atomu w perpektywie 2020 r., tylko później. Przez kolejne dziesięć lat mamy więc w krajowej energetyce miejsce i na wiatr, i na węgiel. Bo ja unikałbym pytania, czy źródła konwencjonalne, czy zielone – oba. Proszę spojrzeć na Niemcy – ten kraj chcemieć 80 proc. energii ze źródeł odnawialnych do 2050 r., ale by to osiągnąć, to i tak musi zbudować szereg nowych instalacji konwencjonalnych. A Polska ma węgiel brunatny i kamienny - własne źródła energii. I to jest nasz największy atut, ponieważ na energii z własnego węgla zarabia się najlepiej. Tyle, że złoża w perspektywie kilkudziesięciu lat się wyczerpią, dlatego warto je oszczędzać na kolejne lata. A zielonej energii nie ma się co bać. Im więcej wyprodukujemy zielonej energii, tym na dłużej wystarczy nam tak potrzebnego węgla kamiennego i brunatnego, bez którego scenariusz energetyczny Polski, ale także np. Niemiec się „nie dopina".

Ale są opinie, że tani węgiel z Mongolii wyprze nasz, bo koszty wydobycia tony tam to 20 dolarów, a nie np. 70-80.

Nie ma obaw, bo Mongolia po prostu będzie robić wyższą marżę. Może tona węgla nie będzie wtedy kosztować już 100-120 dolarów, ale 80-100 dolarów, a wiele polskich kopalń przy swoich kosztach spokojnie się w tym zmieści.

To w którą stronę pójdzie PGE? No bo Enea postawiła na rozbudowę Kozienic, ale np. Energa z inwestycji w Ostrołęce zrezygnowała.

To, co sprawdza się w Kozienicach niekoniecznie musi sprawdzić się w Ostrołęce. Chodzi m.in. o miejsce w sieci i jej rozwój, całą infrastrukturę oraz bliskość dostaw paliwa.

W takim razie jest sens budowy na Śląsku bloku o mocy 900 MW przez Kompanię Węglową?

Tego typu projekty mają rację bytu, bo tam jest rozwinięta sieć. W dobrych miejscach, gdzie można uniknąć kosztów transportu, które są wysokie, budowa bloków węglowych jest jak najbardziej uzasadniona, gdy np. paliwo może do nich dojeżdżać taśmą.

Wróćmy jednak do samej PGE. Jakie są Pana cele jako menedżera w tej spółce?

Pierwsze zadanie wynika z konieczności rynkowej - zwiększyć ekonomikę produkcji. Ceny energii są wyjątkowo niskie, a elektrownie konkurują ze sobą w kraju o miejsce w portfelu produkcji więc tylko najtańsze zarobią na siebie. Firmy energetyczne w tym PGE to także przedsiębiorstwa użyteczności publicznej, realizujące pewną misję społeczną jako krytyczny element infrastruktury. Misję taką mogą jednak realizować wyłącznie firmy zamożne, bo tylko takie mogą dać coś z siebie. Ubogie dostarczają społeczności więcej kłopotów niż wartości dodanej. Od dobrej ekonomiki nie ma wiec ucieczki także w tym aspekcie.

Po drugie moim celem jako wiceprezesa PGE jest dbanie o zadowolenie naszych interesariuszy – klientów bezpośrednich oraz społeczności mieszkających w rejonach naszych operacji: kopalni, elektrowni, a zwłaszcza sieci dystrybucyjnych. Chciałbym, żeby tam PGE miała dobrą renomę i cieszyła się szacunkiem lokalnych społeczności – była lubiana . Satysfakcja klientów to pochodna np. poziomu obsługi i niezawodności dostaw. I wreszcie trzecim priorytetem, na którym bardzo mi zależy, jest poprawa bezpieczeństwa pracy naszych pracowników i kooperantów. Obecnie wypadków w energetyce europejskiej jest zdecydowanie za dużo.

Fakt, choć nie mówi się o tym za często.

Na to nie może być zgody i nie ma miejsca na kompromisy. Nauczyłem się w dotychczasowej praktyce, że kiedy położy się nacisk na standardy bezpieczeństwa, można osiągnąć dużą poprawę niemal bezkosztowo. Wiem na pewno, że to kwestia jakości zarządzania, kultury firmy, a nie jakichś spektakularnych nakładów finansowych. Liczę na współpracę w tej dziedzinie z innymi firmami w kraju i za granicą, może uda nam się opracować wspólne krajowe standardy np. w kwestii spalania biomasy i zawrzeć porozumienie. Najlepiej, gdyby miały one formę prawną.

- rozmawiały Karolina Baca-Pogorzelska i Justyna Piszczatowska

CV

Paweł Smoleń

, ur. w 1965 roku, absolwent Politechniki Warszawskiej i SGH. W latach 90. partner Arthur Andersen Polska (doradztwo dla energetyki). W latach 2001–2010 wiceprezes, a potem prezes Vattenfall Heat Poland, a następnie szef zarządzania majątkiem produkcyjnym grupy Vattenfall w Berlinie. Wiceprezydent PKPP Lewiatan, od 1 października 2012 r. wiceprezes ds. operacyjnych w PGE.

„Rz": Skąd decyzja o przejściu z międzynarodowego koncernu energetycznego, jakim jest Vattenfall, do spółki działającej tylko w Polsce?

Paweł Smoleń:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację