Drugie podejście jako kryterium bierze moc energetyczną, tzn. ile mocy w szczycie zapotrzebowania potrzeba w danym kraju, w danym miejscu systemu, w danych warunkach? Patrząc na przeciętny dzień okazuje się, że mamy nadmiar mocy wytwórczych. Ale gdy przyjdzie -20 stopni Celsjusza, nie wieje, źródła solarne przykrywa śnieg, a ciśnienie gazu w systemie spada okazuje się, że mamy problem. Niemcy czy Anglicy już dziś mówią, że w zimie może im zabraknąć mocy. I w Polsce jest podobnie. W Warszawie na przykład lato to czasem pogranicze blackoutu, gdy elektrociepłownie produkują mniej, a mieszkańcy potrzebują więcej prądu na wiatraki i klimatyzację, a nie jest tak łatwo zapewnić dodatkową moc, zwłaszcza tzw. bierną z Kozienic czy Bełchatowa.
Mamy więc sytuacje kiedy niby paradoksalnie mamy średnio nadmiar mocy i niskie ceny, a jednocześnie zarządzający systemami obawiają się o poziom rezerw na dni pogodowo ekstremalne w roku. . I to jest sytuacja Polski czy Niemiec i nie jest to paradoks. Niektórzy mieszają ze sobą te dwa aspekty analizy i wysnuwają pochopne wnioski, często za optymistyczne, że mocy wystarczy bo średnio jest dużo, czy pesymistyczne, że ceny dramatycznie wzrosną, bo w niektóre dni brakuje.
Konstrukcja rynku powinna umożliwić zarządzanie tymi aspektami i odpowiednie inwestycje. Jednak dotychczasowe konstrukcje rynkowe nie zawsze nadążają za nową specyfiką rynku energii, na którym jest więcej źródeł odnawialnych niż jeszcze niedawno wyobrażali to sobie planiści.
I rodzi się pytanie, jak skonstruować rynek? Kto i jak ma mieć płacone za gotowość do pracy przez tych 50 krytycznych godzin na rok? Jak przekonać producentów o opłacalności modernizacji takich mocy najnowocześniejszymi instalacjami?
Ale jednak jest presja na to, by stawiać na źródła zielone.
Jeszcze ich w Polsce praktycznie nie mamy, a już się o nie kłócimy. Przypadkiem, na którym można się uczyć są Czesi, którzy otworzyli się na energię solarną, tylko nie przewidzieli, że powstanie jej znacznie więcej niż zakładali. Ale np. Niemcy mają w solarach prawie 25 tys. MW i chcą drugie tyle, bo ich na to stać. I to mimo dominacji dostawców chińskich, a nie niemieckich (ci zbankrutowali) technologii. Pytanie, jak państwo kontroluje podaż. Z innej strony Niemcy mają ponad 10 razy więcej mocy wiatrowych niż my i dają radę.