To one powodowały też, że nasz parkiet teoretycznie wyglądał całkiem nieźle. Ale z prawdziwym rynkiem kapitałowym często nie miało to wiele wspólnego. Czasem oferty domykano jedynie dzięki udziałowi w nich innych podmiotów kontrolowanych przez Skarb Państwa. Pomagał też tzw. akcjonariat obywatelski, który można traktować jako sprawnie zorganizowaną akcję marketingową napędzającą do kupowania tłumy naiwnych Polaków. Dziś wielu inwestorów z tego kręgu liczy straty.

Statystyki naszej giełdy poprawiały też zagraniczne spółki, które pojawiały się na GPW. Natomiast rodzimy kapitał praktycznie stał z boku. Właściciele większości poważnych polskich przedsiębiorstw czy to z powodu kryzysu, czy to z powodu niskich cen akcji nadal rezygnują z tej formy pozyskiwania kapitału.

Dziś pojawia się olbrzymia oferta Alior Banku, który w grudniu zaproponuje inwestorom akcje za 700 mln zł. Będzie to pierwsza od 2008 roku tak duża oferta prywatnej firmy i jednocześnie piąta pod tym względem oferta w historii. Czy się powiedzie, czas pokaże. Wiele będzie zależało od ceny i aktywności inwestorów zagranicznych oraz naszych funduszy emerytalnych. Te ostatnie w październiku dokupowały akcji. Jest więc szansa, że oferta Alior Banku spotka się z pozytywnym odzewem z ich strony – nawet biorąc pod uwagę nadreprezentację sektora bankowego na GPW.

Pozostaje jednak pytanie, co dalej. Czy jeden, nawet udany debiut spółki może zmienić oblicze rynku? W obecnej sytuacji raczej nie można na to liczyć. Dopóki na nasz parkiet nie zawitają liczniej inwestorzy zagraniczni, dopóki Polacy znów nie uwierzą w giełdę, pozostanie ona polem, na którym tylko Skarb Państwa zbiera kasę od swoich firm i drobnych inwestorów. A warto pamiętać o zasadzie, że nie będzie nigdy zdrowej gospodarki bez zdrowej giełdy.