2013 r. będzie naprawdę dużym wyzwaniem dla polskich kopalń węgla kamiennego. Od dawna nie było już sytuacji, gdy na zwałach leżało 10 proc. rocznej produkcji węgla, czyli jakieś 7,5 mln ton,  drugie tyle zalegało na placach elektrowni. I to nie przy zerowym imporcie, a przy 10 mln ton zagranicznego paliwa, które mimo krajowych zapasów i tak przyjechało do Polski. To pokazuje, że zbyt wielu powodów do optymizmu w naszym górnictwie nie ma. Oczywiście zarządy spółek węglowych prześcigają się w świetlanych planach na przyszłość, licytują o coraz bardziej spektakularne inwestycje, zapowiadają wiele znaczących zmian. Tyle, że na razie do „jest dobrze" jest naprawdę daleko. Czy nasze kopalnie i ich szefowie zdadzą w nowym roku egzamin? Jak zwykle – czas pokaże. Tyle tylko, że choć może branża nie ma aż takich kłopotów jak w roku 2009 (i na szczęście z tamtych błędów także wyciągnięto wnioski), to nie znaczy, że nie ma nic do zrobienia. I nie mam tu na myśli tylko znalezienia nabywców dla niesprzedanego teraz surowca. Spółki węglowe bardzo poważnie muszą się wziąć za sprawy kosztowe, jeśli chcemy, by nasz węgiel jakkolwiek konkurował z zagranicznym. Coraz ważniejsza staje się profilaktyka metanowa, bo efektywność odmetanowania na poziomie 30 proc. to zdecydowanie za mało zważywszy na to, że można prawie dosłownie powiedzieć, że w kosmos leci darmowe paliwo (bo przecież metan jest nieodzownym towarzyszem eksploatacji węgla kamiennego). Do tego dochodzą kwestie bezpieczeństwa – bo ok. 3 tys. wypadków rocznie w całym górnictwie (z tego ok. 2 tys. w kopalniach węgla kamiennego) to nadal za dużo.

Dlatego noworoczne „wszystkiego dobrego" dla branży węglowej na 2013 r. jest w tym roku naprawdę wyjątkowo ważne. Bo bez znaczących zmian pozycji polskiego węgla po prostu nie uda się obronić.