W ocenie głównej partii opozycyjnej stan spraw publicznych w Polsce jest fatalny. Słuchając wypowiedzi polityków, można wyrażać zdziwienie, że gospodarka nie popadła jeszcze w totalną ruinę, a w sferze publicznej nie zapanował zupełny chaos. Ta ocena skłoniła PiS do złożenia w parlamencie wniosku o konstruktywne wotum nieufności. Złożenie tego wniosku musi sprowadzić dyskusję na nieco inne tory. Od łatwej krytyki wnioskodawcy muszą przejść do prezentacji działań, jakie zamierzają podjąć, jeżeli konstruktywne wotum nieufności zakończyłoby się powodzeniem.
Znane problemy
Na niedawnej konferencji prasowej 13 lutego kandydat na premiera przedstawił dwóch głównych ekspertów, którzy, co zaznaczono, nie muszą być członkami ewentualnego przyszłego gabinetu, ale jeżeli nawet w przyszłym rządzie mieliby pełnić tylko funkcje doradców, to przecież ich głos musiałby być ważący.
Prof. Witold Modzelewski jest twórcą podstaw współczesnego polskiego systemu podatkowego. Chociaż system ten ulegał w trakcie ostatnich 20 lat zmianom, to jednak jego zręby zawdzięczamy właśnie jemu. Prof. Modzelewski zapewne jak mało kto jest w stanie dokonać krytycznej oceny tego systemu i przedstawić program koniecznych zmian. Prof. Krzysztof Rybiński jest z kolei makroekonomistą i jego udział w zespole prof. Glińskiego sugeruje, że ma istotny wpływ na wypracowywane obecnie koncepcje polityki gospodarczej i będzie, być może, miał wpływ na niezwykle istotne decyzje makroekonomiczne.
Jednak to, co zaprezentowali ekonomiczni eksperci kandydata na premiera, nie wybiega zbyt wiele ponad to, co już dotychczas mogliśmy usłyszeć z ust polityków oraz z dyskusji między profesjonalistami.
Prof. Rybiński wskazał na siedem obszarów, które jego zdaniem będą determinowały sytuację społeczno-ekonomiczną naszego kraju w bliższej i dalszej przyszłości. Co do diagnozy oczywiście nie ma większych kontrowersji. Profesor Rybiński nie jest pierwszym ekonomistą, który dostrzegł, że grozi nam zapaść demograficzna, że nasza gospodarka nie jest dostatecznie innowacyjna, że grozi nam klif fiskalny, mamy przerosty w administracji itd. To są ogólnie znane fakty, a jak wiadomo, z faktami dżentelmeni nie dyskutują. Jeżeli dyskusja ma mieć jakikolwiek sens, to musi się koncentrować na propozycjach zmian istniejącego stanu rzeczy – opinia publiczna oczekuje recept, które pozwoliłyby tym problemom zaradzić. Oceniana z tego punktu widzenia konferencja prasowa kandydata na premiera, nawet jeżeli ma być premierem technicznym, rozczarowała. To, co usłyszeliśmy, ogranicza się do wypowiadanych setki razy ogólników, może poza wysoce kontrowersyjną z ekonomicznego punktu widzenia propozycją przyznania każdej rodzinie stypendium w wysokości 1 tys. zł miesięcznie na każde dziecko. Jeżeli zgodzimy się, że byłaby to słuszna droga (a z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że byłaby), to nie sposób w dyskusji, której chcemy nadać znamiona poważnej dyskusji ekonomicznej, nie zapytać, skąd będą pochodzić środki na te cele, które przecież w perspektywie kilkunastu lat musiałyby sięgać gigantycznej kwoty, niemal 100 mld zł rocznie. Ogólne stwierdzenie, że środki te mają pochodzić z racjonalizacji nieefektywnych dziś wydatków, niewiele nam wyjaśnia, dopóki nie powiemy, jakie to konkretnie wydatki mają być racjonalizowane, jakie oszczędności można osiągnąć z tytułu tej racjonalizacji.