Chodzi mi o wypowiedź, że Polska powinna wejść do strefy euro bez wcześniejszego przebywania w ERM2, i że euroizacja naszej gospodarki powinna odbyć się na specjalnych warunkach. Jest to bardzo ważne odwrócenie proporcji w naszych dotychczasowych dyskusjach i deklaracjach. Do tej pory wszyscy zastanawiali się, kiedy Polska będzie gotowa do przyjęcia euro i ile na tej operacji zyska. Tymczasem powinniśmy zapytać najpierw, kiedy strefa euro będzie gotowa na poszerzenie jej o Polskę i ile na tym zyska? Otóż Unia gotowa nie jest i nie będzie, dopóki nie upora się z problemami krajów z Południa Europy i nie wprowadzi mechanizmów zabezpieczających gospodarki innych państw przed cypryzacją czy helladyzacją. Kiedy (i czy) to zrobi, nie wiadomo. Dlatego mówienie dzisiaj o jakichkolwiek datach jest wróżeniem z fusów.
Druga sprawa to kwestia kryteriów euroizacji. Są wśród nich takie, których spełnianie leży w interesie naszego kraju bez względu na to, jaką walutą będziemy się posługiwać. Chodzi o kryteria: zadłużenia, deficytu budżetowego i inflacji. Każdą z tych zmiennych należy sprowadzić do odpowiedniego poziomu. Tyle tylko, że skoro nie ścigamy się z czasem, bo nie ma wyznaczonego terminu przyjęcia euro, powinniśmy to robić w tempie, które uznamy za optymalne. Może ono, ale nie musi, pokrywać się z tym wyznaczonym w odstawionej nieco na bok koncepcji, jak najszybszego zastąpienia złotego europejską walutą.
Oprócz wymienionych wcześniej kryteriów istnieje jeszcze czwarte: utrzymanie stabilnego kursu złotego. I tu prezes NBP znowu ma absolutną rację. Taka polityka, związana z wejściem do ERM2, byłaby dzisiaj szkodliwa. Zawirowania kursowe są bowiem związane ze spekulacjami i niepokojem na rynkach finansowych. W takiej sytuacji rezygnacja z elastycznego kursu mogłaby oznaczać wyrzucanie przez NBP cennych dewiz. Ryzyko perturbacji na rynku walutowym prędko nie minie. Dlatego, jeśli strefa euro chce nas przyjąć, powinna odstąpić od tego kryterium. Mamy prawo tego żądać, bo jesteśmy drugą co do wielkości gospodarką w UE niemającą euro, a biorąc pod uwagę stosunek Zjednoczonego Królestwa do wspólnej waluty – największą z tych, które do eurolandu mogą dołączyć. Nasze wejście do strefy euro powiększyłoby łączny PKB o 6,5 pkt proc. (dwa razy więcej niż włączenie Szwecji) i byłoby dla eurolandu znaczącym wzmocnieniem nie tylko gospodarczym, ale przede wszystkim politycznym.
Mamy zatem prawo do twardej postawy w negocjacjach z Unią. Natomiast jeszcze twardsze stanowisko w rozmowach z Rosją jest naszym obowiązkiem. Rosja to twardy zawodnik, zwłaszcza jeśli chodzi o ropę i gaz. Stosuje się raczej do reguł wolnoamerykanki niż szlachetnej sztuki samoobrony. Dlatego każdy nawet niewielki błąd, taki jak podpisanie niewiele znaczącego dokumentu o ewentualnej przyszłej współpracy, jest przez Rosjan bezlitośnie wykorzystywany. Wydawało się, że wiedzą o tym dzieci, ale nie wiedziało kierownictwo EuRoPol Gazu i PGNiG.
I mleko się rozlało. Osoby kierujące sprowadzaniem gazu powinny raczej zmienić pracę (aby pozostać w branży, mogą się zająć importem zapalniczek z Tajlandii). Natomiast politycy zrobiliby lepiej, gdyby nabrali wody w usta. Bo po energicznym proteście Zbigniewa Ziobry przeciwko Jamałowi II zatrzęsły się mury Gazpromu. A po oświadczeniu wicepremiera Piechocińskiego o konieczności ujawnienia tajnych instrukcji negocjacyjnych na Kremlu otworzono szampana.