Minister rolnictwa Stanisław Kalemba liczył także na to, że na lata 2014–2020 dostaniemy ze wspólnotowej kasy 34,5 mld euro.
Kryzys sprawił, iż stanęło na 28,5 mld euro. Nie udało się też – czego można było się spodziewać od samego początku – przekonać Niemców oraz Francuzów, aby zrezygnowali z przywilejów dla swoich farmerów i zgodzili się na zmniejszenie dopłat na rzecz uboższych sąsiadów. Ostatecznie stanęło na wyrównaniu dopłat wewnątrz krajów, co jest ważne nie dla nas, ale dla np. Irlandii, Francji czy Belgii.
Tak naprawę kluczowe dla Polski są jednak nie pieniądze przeznaczone na dopłaty bezpośrednie, bo te mają niewiele wspólnego z motywowaniem rolników do rozwijania gospodarstw. Najważniejsze będzie, ile ostatecznie przeznaczymy na rozwój obszarów wiejskich, czyli tzw. drugi filar. A mamy wciąż sporo do zrobienia. Z ostatniego Powszechnego Spisu Rolnego wynika, że w 2010 r. udział gospodarstw powyżej 50 hektarów, które są w stanie produkować dużo i tanio, wynosił zalewie 1,4 proc. Małych gospodarstw wprawdzie ubywa, ale nadal niemal co piąte w Polsce ma nie więcej niż 1 ha. Z taką rzeszą małorolnych, często wręcz wegetujących rolników, nie będziemy w stanie wykorzystać szansy, jaką daje rosnący popyt na żywność na świecie.
Jedno jest pewne. O miejsca pracy nie musi się martwić rzesza urzędników. Niewątpliwą porażką, i to już nie tylko całej Polski, ale i Unii jest fakt, że reforma tylko w sposób kosmetyczny upraszcza WPR. Utrzymanie większości dotychczasowych skomplikowanych procedur oznacza utrzymanie drogiej i przerośniętej biurokracji.