Zbigniew Ziobro: Awantura o pakiet klimatyczny

W 2007 roku Angeli Merkel wyjątkowo zależało na ustępstwach Polski w sprawie nowego traktatu unijnego. Dlatego też zgodziłaby się na wyłączenie pakietu klimatycznego dla naszego kraju w zamian za naszą zgodę na traktat – pisze europoseł Solidarnej Polski.

Aktualizacja: 29.07.2013 01:07 Publikacja: 28.07.2013 20:33

Zbigniew Ziobro

Zbigniew Ziobro

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Red

W sporze o pakiet klimatyczny nie mają racji ani Jarosław Kaczyński, ani Donald Tusk. Obydwaj ponoszą bowiem odpowiedzialność za jego przyjęcie. Realizacja pomysłu Solidarnej Polski zwiększa szansę jego zablokowania. Dlatego PiS z PO powinny wesprzeć europejską inicjatywę obywatelską „Stop pakietowi!”.

Stracona szansa

Nazwa „pakiet klimatyczny” to przykład unijnej nowomowy. Dla Polski oznacza to wyeliminowanie gospodarki opartej na węglu, czyli dekarbonizację. Inaczej mówiąc, chodzi o zastąpienie energetyki węglowej energetyką jądrową, gazową, wiatrową itd. A w konsekwencji wyeliminowanie przewagi konkurencyjnej Polski, jaką mogła być tania, rodzima energia, napędzająca rozwój naszego przemysłu, tworzącego setki tysięcy miejsc pracy.

Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o polskiej gospodarce, musi być jasne, że tego rodzaju projekt uderza w podstawowe interesy naszego kraju. A to z trzech powodów. Po pierwsze, dlatego, że ponad 90 proc. energii elektrycznej produkujemy z węgla, którego zasoby przekraczają 100 lat. Po drugie, że w naszych warunkach produkcja energii z węgla jest zdecydowanie najtańsza. I wreszcie po trzecie, niemal wszystkie technologie niskoemisyjne musielibyśmy w całości importować za dziesiątki miliardów euro, napędzającgospodarki wysoko rozwiniętych państw UE.

Europejska polityka energetyczno-klimatyczna jest nieefektywna

Te trzy fakty powodują, że każdy odpowiedzialny polski polityk na unijne propozycje niemal całkowitego wyeliminowania węgla, poprzedzone stopniowymi redukcjami, winien był powiedzieć: „Nie!” Należało wykazać się asertywnością i motywując to naszymi uzasadnionymi strategicznymi interesami, stwierdzić, że nie będziemy brać udziału w tym przedsięwzięciu. W prawie unijnym jest instytucja tzw. derogacji, polegająca na wyłączeniu państwa członkowskiego wspólnoty z obowiązku wypełniania części zobowiązań płynących ze stosowania unijnego prawa. Jeśli nasi partnerzy z UE tak bardzo wierzyli w politykę klimatyczną, to mogli ją wprowadzić, ale bez nas. Tak jak to zresztą miało miejsce niejednokrotnie w innych obszarach unijnych polityk. Przykładem jest chociażby nieprzyjęcie waluty euro przez Wielką Brytanię lub Danię. Trzeba też pamiętać, że w 2007 roku najważniejszym celem na arenie międzynarodowej Angeli Merkel był nowy traktat unijny i dlatego wyjątkowo zależało jej na ustępstwach Polski w tej dziedzinie. Dlatego też z pewnością zgodziłaby się na derogację pakietu dla Polski w zamian za zgodę na traktat.

Notabene, taka derogacja byłaby dla nas niezwykle korzystna. Oznaczałaby bowiem podwyżkę cen energii w państwach Unii przy spadku jej ceny u nas. W ten sposób powstałaby ważna przewaga konkurencyjna polskiego przemysłu oraz szansa na to, aby Polska stała się eksporterem prądu do UE bądź produkcyjnym zagłębiem Europy, w wielu energochłonnych sektorach.

Otwarta puszka Pandory

Podczas szczytu UE w marcu 2007 roku podjęto decyzje, które stały się polityczno-ideologiczną podstawą całej unijnej polityki klimatycznej. Konkluzje wówczas sformułowane były pierwszym dokumentem tak wysokiej rangi definiującym cele i założenia w tym obszarze. Cel konkluzji był jasny. Państwa członkowskie oprócz przyjęcia wiążącego zobowiązania do 20 proc. redukcji emisji do 2020 roku wyraziły wolę na tak zwaną dekarbonizację europejskiej gospodarki o 80 proc. do 2050 roku i dały zielone światło Komisji Europejskiej na inicjatywę legislacyjną i szczegółowe regulacje stanowiące trzon europejskiej rewolucji energetyczno-klimatycznej.

Biorąc pod uwagę kilkudziesięcioletni cykl inwestycyjny w energetyce, oznaczałoby to de facto, iż Polska nie powinna już wybudować żadnej elektrowni węglowej i całość funduszy przerzucić na budowę elektrowni wiatrowych, słonecznych i atomowych, czego efektem byłby gigantyczny transfer kapitału m.in. do Francji, Niemiec, Chin czy USA (czyli krajów , z których Polska musiałaby importować drogą technologię), a w konsekwencji załamanie się naszej gospodarki i zubożenie społeczeństwa.

Dziś Jarosław Kaczyński mówi, że konkluzje te nie miały charakteru wiążącego. To typowa półprawda. Na marcowym szczycie UE w 2007 roku polska delegacja podjęła zobowiązanie i poparła tworzenie wspólnej europejskiej polityki klimatycznej.

Jarosław Kaczyński broni się również, twierdząc, że rokiem bazowym, od którego Polska w 2007 roku przyjęła zobowiązanie był 1990 rok, i dlatego nie było to groźne z uwagi na znaczną redukcję emisji CO2 w okresie zapaści polskiego przemysłu po 1989 roku. Prawda jest niestety inna. Polska została wyprowadzona w pole, gdyż w kluczowym zdaniu konkluzji szczytu zostało użyte sformułowanie mówiące, że redukcja o 20 proc. ma dotyczyć całej UE, a nie poszczególnych krajów, dlatego Polska nie mogła się skutecznie powołać na swoje indywidualne znaczne redukcje.

Natomiast dodatkowe, ogólne zapisy mówiące o sprawiedliwym podziale, solidarności itp., na które również dziś powołuje się prezes Kaczyński, to w realiach europejskiej polityki mowa trawa popularna wśród uczestników Parad Schumana organizowanych w Polsce przez Komisję Europejską, a nie polityków, świadomych tego, że gra toczy się o miliardy euro.

Czy ówczesny premier Jarosław Kaczyński musiał się zgodzić na pakt? Gdyby kierował się polską racją stanu, to powinien był zawetować konkluzję szczytu. Wiążące ustalenia Rady Europejskiej zapadają jednomyślnie. Drugą opcją była rezygnacja przez naszych negocjatorów z weta w tej sprawie w zamian za derogację i wyłączenie w stosunku do całej polityki klimatycznej UE. W ostateczności – i to jest trzecia opcja – należało wynegocjować okres przejściowy na przyjęcie przez Polskę pakietu klimatycznego, na przykład dopiero od roku 2050, i to stopniowo.

Dlaczego Jarosław Kaczyński zgodził się jednak na pakt? Zapytany o to wprost przez Ludwika Dorna w marcu 2007 roku, odpowiedział: „No wiesz, ja nie mogę mieć wszystkich frontów otwartych z Angelą Merkel. Jej bardzo na tym zależało. To jest kwestia traktatu”. Jednakże wbrew temu, w Lizbonie w grudniu 2007 roku polska delegacja zgodziła się na skrajnie niekorzystne niemieckie propozycje zapisów traktatowych, degradujące pozycję Polski w UE. To jest cała prawda o polityce niemieckiej premiera Kaczyńskiego: w dwóch najważniejszych kwestiach agendy stosunków dwustronnych poparł on rozwiązania korzystne dla Niemiec, a niekorzystne dla Polski!

Kontynuator Tusk

Swoje poważne winy ma również Donald Tusk. Ponosi bowiem odpowiedzialność za zlekceważenie zagrożenia, jakie niósł za sobą rozpoczęty za zgodą jego poprzednika proces wdrażania unijnej polityki klimatycznej. Premier na grudniowym szczycie UE w 2008 roku został po prostu ograny.

Szef rządu nie stanął na wysokości zadania i nie wywalczył dla Polski satysfakcjonujących zapisów prawnych, które gwarantowałyby bezpieczeństwo naszej gospodarce. Zlekceważył przy tym coraz bardziej alarmistyczne apele płynące z gospodarki oraz „Raport 2030” firmy EnergSys. Jej wnioski były przerażające: „Propozycje zawarte w Pakiecie wyznaczają Polsce rolę kraju, który ma ponieść największe koszty gospodarcze i społeczne w imię ochrony klimatu i specyficznie rozumianej solidarności, w której często bogatszy zyskuje kosztem biedniejszych”.

Obecni na grudniowym szczycie w 2008 roku premier Tusk i prezydent Lech Kaczyński przekonali się o tym, że razem ze swoimi negocjatorami grali w znacznie niższej lidze. W rzekomo wielkich bojach wynegocjowali dodatkowe instrumenty rekompensacyjne dla Polski, które miały ulżyć polskiej gospodarce, m.in. tak zwany fundusz solidarności. Obydwaj politycy na wspólnej konferencji prasowej w Brukseli mówili o sukcesie. Według nich Polska otrzymała przywilej częściowego przydziału bezpłatnych uprawnień. 60 mld złotych miało być przeznaczone na inwestycje w nowoczesną elektroenergetykę. Okazało się jednak, że zapisy były tak niekorzystnie skonstruowane, że umożliwiły w 2012 roku Komisji Europejskiej wydanie arbitralnej decyzji o wykreśleniu z listy około 30 inwestycji elektroenergetycznych, w tym o tak strategicznym znaczeniu dla Polski, jak rozbudowa elektrowni Opole. Rzekomy sukces okazał się więc totalną porażką Polski, która pozwoliła sobie, tak jak w 2007 roku, na zbyt ogólne zapisy, pozostawiające duże pole interpretacyjne Brukseli.

Trzeba uczciwie przyznać, że w 2008 roku o zablokowaniu wprowadzenia w życie pakietu przez Donalda Tuska niestety nie mogło być mowy. Polska nie mogła w prosty sposób zawetować inicjatyw legislacyjnych Komisji Europejskiej (dyrektyw), które zostały uruchomione w 2007 roku i były procedowane w trybie tak zwanych współdecyzji większością głosów.

Premier Tusk podczas kolejnych szczytów UE, w 2008 roku i następnych latach, godził się na dalszą prawną i propagandową ofensywę unijnej polityki klimatycznej. Motorem tych działań była również w dużej mierze grupa Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim, do której należy PO. Ale uwaga – smutna wiadomość zarówno dla zwolenników PiS, jak i PO jest taka, że przedstawiciele obu tych partii w grudniu 2008 roku poparli dyrektywy składające się na pakiet klimatyczny, na które kilka dni wcześniej zgodzili się premier Tusk i prezydent Kaczyński. Tymczasem w Europie coraz częściej mówi się o problemie, jaki na siebie sprowadziła ona, inicjując w 2007 roku ekonomicznie nieefektywną politykę energetyczno-klimatyczną. To również w dużej mierze w rezultacie tej polityki cena prądu jest dziś w UE aż dwukrotnie wyższa niż na przykład w USA.

Realna inicjatywa zamiast demagogii

Dlatego politycy Solidarnej Polski z inicjatywy Ludwika Dorna postanowili wykorzystać nowy instrument, który wprowadził w tym roku w życie traktat lizboński – tak zwaną Europejską Inicjatywę Obywatelską. Obecnie w całej Europie oraz na stronie www.affordable-energy.eu zbieramy podpisy za zawieszeniem obowiązywania pakietu klimatycznego. Jeśli uda nam się zebrać milion podpisów w co najmniej siedmiu krajach UE, to Komisja Europejska będzie musiała oficjalnie ustosunkować się do naszego postulatu. Stanie się on również obligatoryjnie przedmiotem obrad Parlamentu Europejskiego. Co prawda nie oznacza to, iż pakiet automatycznie zostanie zawieszony, ale bez wątpienia będzie to pierwsza sytuacja, w której na tak wysokim szczeblu UE będzie musiała się skonfrontować na oczach opinii publicznej z twardymi ekonomicznymi dowodami pokazującymi, iż polityka klimatyczna prowadzi unijną gospodarkę na krawędź przepaści.

Zwróciłem się do Jarosława Kaczyńskiego z prośbą o poparcie naszej inicjatywy zawieszenia pakietu. W odpowiedzi usłyszałem, że PiS jest jej przeciwny, gdyż opowiada się za całkowitym wycofaniem pakietu! Zdumiewające jest to, jak daleko w demagogii idą moi byli koledzy.

Autor jest europosłem i prezesem Solidarnej Polski, w latach 2005–2007 był ministrem sprawiedliwości

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację