Think before you print. Pomyśl, zanim wydrukujesz. Takie hasło widnieje na końcu niemal każdej wiadomości elektronicznej, jaką otrzymuję, niezależnie od źródła jej pochodzenia. Próbując przebrnąć przez kolejne stosy e-maili, pomyślałem ostatnio, że przydatne mogłoby być podobne hasło, wyświetlające się przed wysłaniem wiadomości. Think before you send. Pomyśl, zanim wyślesz.
Nie chciałbym tym stwierdzeniem nikogo zniechęcać do kontaktu e-mailowego ze mną czy z kimkolwiek innym. Chodzi o to, że jesteśmy dziś zasypywani ogromną liczbą wiadomości, które nie niosą ze sobą żadnej wartości dodanej. Wśród tych wiadomości dwa rodzaje są szczególnie uciążliwe.
Pierwszy z nich to oferty i propozycje zupełnie oderwane od funkcji, jaką ja, adresat, pełnię, czy od profilu działalności organizacji, którą reprezentuję. Rozumiem, że reklama jest dźwignią handlu i że firmy chwytają się różnych sposobów zachęcania potencjalnych nabywców do zapoznania się z ich ofertą. Niemniej jednak, zanim taka oferta zostanie wysłana, należałoby poznać profil odbiorcy.
Gdybym był prezesem kliniki ortodontycznej, być może byłbym zainteresowany ofertą mydeł w kształcie szczęki z firmowym logo, ale jako osoba zarządzająca bankiem – już niekoniecznie. W pracy mogę liczyć na wsparcie sekretariatu zarządu w filtrowaniu tego typu ofert. Prywatną skrzynką e-mailową zarządzam sam i bardzo często otrzymuję podobnie nietrafione oferty, wielokrotnie od firm, z których usług korzystam od lat i które powinny już znać mój profil klienta.
Inny rodzaj informacji, który wielu – w tym mnie – przyprawia o skok ciśnienia, to wszelkie wiadomości mające związek z biurokracją i wymagające podjęcia czynności, z których nic nie wynika, a których wykonanie zabiera cenny czas. Liczba tego typu wiadomości rośnie niestety w postępie logarytmicznym. Wiele osób tego doświadcza, ale zdaje się, że nikt nie potrafi temu zaradzić.