Przez ten cholerny zakaz handlu w niedzielę nie mogę kupić garnituru – mówi znajomy prezes ważnej firmy. – Teoretycznie mógłbym to zrobić w sobotę, ale ja w soboty pracuję – dodaje.
Takich jak on jest więcej, co pokazują najnowsze dane o odpływie klientów z centrów handlowych. Prawda jest okrutna: te katedry kapitalizmu szczyt swej potęgi w Polsce mają już za sobą. Po sobotnich zakupach spożywczych klientom brakuje energii na pielgrzymki do galerii. Nowym bogiem handlu staje się internet. Właściwie już nim został.
Ten trend ściska jak imadło sieciówki z konfekcją i elektroniką. W efekcie salony RTV AGD zamieniają się w „wypustki" sklepów internetowych, z ograniczoną ofertą na półkach, ale pełną w tablecie sprzedawcy, który na życzenie w jeden dzień sprowadzi każdy towar i wyśle do domu klienta. Na naszych oczach zanika granica między handlem internetowym a tym klasycznym.
To samo czeka sieci z ubraniami i obuwiem. W 2020 r.zakaz handlu obejmie wszystkie niedziele, a jeśli dojdzie do tego podatek handlowy, będzie słychać płacz i zgrzytanie zębów. Bo podatku pewnie nie da się w pełni przerzucić na klientów, trzeba będzie ciąć koszty: ograniczać powierzchnię, zwalniać ludzi i – jeśli firma była przewidująca i zbudowała e-sklep – przerzucać obroty do internetu. To zdecyduje o życiu lub śmierci danej marki.
Kluczowa będzie sprawność logistyki, bo w przeciwieństwie do telewizora buty czy spodnie trzeba przymierzyć. Firmy oferujące bezpłatny zwrot będą wygrane, ale to też nakręca koszty. Na ich pokrycie będzie stać tego, kto szybko osiągnie efekt skali. W efekcie internet zaostrzy konkurencję i – tak jak już dzieje się na Zachodzie – wyeliminuje z rynku wiele sieci oraz marek. W starciu z nim z pewnością nie mają szans małe rodzinne sklepy – te, którym zakaz miał pomóc.