Tymczasem autorzy programu stosują takie instrumenty, jak kredyty hipoteczne. Zakładają więc jakiś poziom zamożności adresatów „MdM", wyrażony tzw. zdolnością kredytową. Ci, którzy tej zdolności nie mają, z pomocy państwa skorzystać nie mogą.

Kolejnym celem programu jest stymulowanie budownictwa mieszkaniowego. Autorzy „MdM" strumień pieniędzy chcą skierować tylko na rynek pierwotny. Tymczasem w wielu miejscowościach rynek nowych mieszkań nie istnieje. Program wyklucza więc obszarowo wielu młodych, choć spełniają inne jego kryteria.  Jest jeszcze kolejny cel. „MdM" ma wspierać politykę prorodzinną. Wymieszanie celów, wymieszanie instrumentów.

Pojawiają się nawet zarzuty, że program jest niezgodny z konstytucją, bo dyskryminuje ludzi powyżej 35. roku życia. O dopłaty można się bowiem starać tylko do tej granicy wiekowej. Dyskryminowani mają być także zamieszkujący rejony kraju, gdzie się nowych mieszkań prawie albo zgoła wcale nie buduje.

Trzeba jednak pamiętać, że wszelkie programy pomocy adresowanej, niezależnie czego dotyczą, z definicji dyskryminują tych, którzy się znaleźli poza adresem. Można się nawet zgodzić ze stwierdzeniem, że gdyby literalnie traktować zapisy konstytucji, to programy pomocy nie byłyby w ogóle możliwe. Problem w tym, żeby precyzyjnie i zgodnie z intencjami zapisać adres, czyli grupę tych, którzy mają z pomocy skorzystać. Na pewno jest wysoce niesprawiedliwe, że poprzez wyłączenie z programu rynku wtórnego ogranicza się jego adresatów tylko do tych obszarów, gdzie powstają nowe osiedla. Pełna zgoda. Innych zapisów programu można próbować bronić.

Tak czy inaczej, jego tworzenie przypomina łapanie kilku srok za ogon. A to, jak wiadomo, może się skończyć tym, że zostaniemy z piórami w garści.