Pewnie znacznie mocniej trzeba nazwać sytuację, gdy przez uruchamiany w przyszłym roku gazoport będzie do nas trafiał drogi gaz skroplony, czyli LNG. Znacznie droższy, niż gdyby go wyceniać według stawek obecnie obowiązujących na świecie. I nie ma od tego odwrotu, parę lat temu zawarto kontrakt z Katarem za taką, a nie inną cenę. W ten sposób trafią do nas olbrzymie ilości gazu.

Niekorzystna umowa z Katarczykami to wynik tego, że Polska stała pod ścianą. Nie było jasne, czy w momencie oddania gazoportu do użytku będzie istniała możliwość pozyskania do niego jakiejkolwiek większej ilości gazu. A rosyjski Gazprom, monopolista w dostawach do Polski, pogrywał z nami jak chciał – wymuszał wysokie ceny i niewygodne warunki, a w razie czego dawał do zrozumienia, że zakręci gazowy kurek.

Na plus trzeba policzyć fakt, że Polska spod tej ściany właśnie ucieka. W przyszłym roku powinien zacząć działać wspomniany gazoport, pojawiła się w końcu możliwość sprowadzania gazu rurociągami nie tylko z Rosji, znacznie zostały rozbudowane magazyny, w końcu jest też jakaś perspektywa wydobycia gazu z łupków. Wielkim minusem jest jednak to, że wydobywanie się z monopolistycznych objęć Gazpromu trwało tak makabrycznie długo. Przypomnę tylko, że plany dywersyfikacji dostaw pojawiły się bez mała dwadzieścia lat temu. I trudno zliczyć miliardy, które przez ten czas na drogim gazie straciła gospodarka i pieniądze, które wyparowały z kieszeni indywidualnych odbiorców.

Winnych oczywiście nie ma i najprawdopodobniej nie będzie. Na drogi gaz dzielnie zapracowały kolejne ekipy polityków wyjątkowo niemrawo zajmujące się dywersyfikacją. Dobrze więc przynajmniej, że porcja gazu z Kataru może być ostatnią, którą Polska pozyskała z pozycji godzącego się na prawie wszystko petenta.