Na początek ożywienie przyszło do lodówki: kupujemy więcej lepszego jedzenia, czasem coś ekstra, na czym do tej pory oszczędzaliśmy. Możemy sobie na to pozwolić także dlatego, że ceny żywności są z miesiąca na miesiąc niższe.

Drugim taniejącym ostatnio towarem, dla wielu pierwszej potrzeby, są paliwa. I to jest dobra wiadomość dla gospodarki. Wysoka inflacja, podbijana właśnie przez drogie paliwa i opłaty za energię, hamowała gospodarkę pod koniec 2011 r. Zaważyła na wynikach przedsiębiorstw po stronie kosztów i stłamsiła prywatną konsumpcję. Obecne spadki cen mogą się nam tylko przysłużyć. Przedsiębiorcom obniżą koszty transportu towarów, a Kowalskiemu po zatankowaniu auta zostanie więcej pieniędzy w portfelu, które być może wyda np. na obiad w restauracji.

Tanie paliwa to jednak nie wszystko i nie zrekompensują Polakom wciąż wolno rosnących płac. W minionym kwartale Kowalski zarobił tylko o 140 zł więcej niż przed rokiem.  Realnie wynagrodzenia rosną coraz szybciej, bo niższa jest inflacja, ale 3-proc. roczna dynamika wzrostu w III kwartale, choć najwyższa od 2,5 roku, wygląda blado w porównaniu choćby z 2008 r., kiedy roczny wzrost był dwukrotnie wyższy. To wyjaśnia, dlaczego na zakup nowych mebli, większego telewizora czy bardziej nowoczesnego komputera wciąż mogą pozwolić sobie tylko nieliczni.

Premier Donald Tusk powiedział ostatnio, że Polakom wciąż żyje się źle, bo mało zarabiają. Kilka dni po tej wypowiedzi  rząd „wyskoczył" z pomysłem wprowadzenia minimalnej stawki za godzinę pracy. Miejmy nadzieję, że to niejedyny sposób, w jaki władza chcą „wspierać" sektor prywatny w tworzeniu miejsc pracy i budowaniu dobrobytu Polaków.