Po pierwsze, nie wydaje się, by Polska kiedykolwiek podążała w kierunku państwa minimum, a już na pewno nie czyni tego od co najmniej 10 lat. Ale nawet w pierwszych latach transformacji modne było określenie: społeczna gospodarka rynkowa, która oczywiście nie ma nic wspólnego z państwem minimum. Zresztą o jakim państwie minimum mówimy, jeżeli skala redystrybucji nie spadła nigdy poniżej 40 procent.
Teraz zastanówmy się, czy rzeczywiście „budujemy państwo optimum". Czy w państwie optimum tak optymalne jest, że ponad połowa mieszkańców jest uzależniona od niego materialnie? Jeśli zsumujemy liczbę emerytów, rencistów, osób zatrudnionych w sektorze publicznym i firmach kontrolowanych przez państwo, różnych świadczeniobiorców, a także tych rolników, dla których istotnym źródłem gotówki są dopłaty unijne, z pewnością będzie to z rodzinami z 20 mln ludzi.
Czy faktycznie to państwo optimum w samej administracji zatrudnia pół miliona ludzi?
Czy optymalne jest państwo, w którym z każdej wypracowanej złotówki wartości dodanej pracujący i przedsiębiorcy muszą oddać państwu niemal połowę?
Czy optymalne jest państwo posiadające największe firmy produkcyjne i usługowe kraju z tak różnych dziedzin jak bankowość, ubezpieczenia, przemysł wydobywczy, energetyka, rafinerie, transport, łączność?