Tradycyjnie związki na nic się nie zgadzały, a zarząd ustępował jeśli chodzi o płace i zwolnienia, ale mimo, że w kluczowych kwestiach ustąpił, nie ma porozumienia, bo jeden z kilkunastu związków nie zgodził się na nie. Nie, nie poszło o ołówkowe, czyli o deputat na dzieci górników – tu zarząd ustąpił, podobnie jak w nieco poważniejszej kwestii gwarancji zatrudnienia do 2020 roku. Poszło o zawieszenie wypłaty 14 pensji w administracji na 3 lata.
Wszystko to działo się w kilka dni po tym, jak wynajęta za tysiące jeśli nie miliony firma doradztwa strategicznego Roland Berger zakończyła audyt i stwierdziła, że w górnictwie jest nadprodukcja węgla, należałoby zamknąć nierentowne ściany i kopalnie, a w administracji są przerosty zatrudnienia. Ślicznie przedstawia depesza PAP jak doszło do tych wiekopomnych odkryć: „była to pierwsza niezależna ocena śląskiego górnictwa zlecona przez spółki węglowe z inspiracji resortu gospodarki".
Tyle to wiadomo oczywiście bez audytu. Ale widać ktoś chciał mieć podkładkę strategiczną, że tym razem górnictwo czekają zmiany, zresztą raport firmy RB ma pewnie ze 100 albo 300 stron i szczegółowo opisuje, co gdzie należy zrobić.
No i co? No i nic. Jeszcze przed skończeniem audyt powędrował na półeczkę. Związkowcy z górnictwa węglowego są naprawdę zdolni, choć nie tak jak ci z KGHM, gdzie średnie wynagrodzenie od sekretarki do prezesa dociągnięto już do ponad 9 tysięcy złotych. W Kompanii i innych spółkach węglowych na Śląsku to ponad 6 tysięcy. Też nieźle biorąc pod uwagę, że udało się im przerobić na płace i świadczenia niemal wszystkie zyski firm i właściciel - podobno to my, a nie pan Piechociński - nie ma z Kompanii żadnych dywidend. Przeciwnie, jak by policzyć, ile przez lata podatnicy dopłacili do górników, to wyszłyby grube miliardy, nie ma co do tego wątpliwości.
Górnicy mogą spać spokojnie, bo Kompania Węglowa nie zbankrutuje. Najpierw przestanie inwestować, potem w ostateczności „kupi" ją na koszt konsumentów energii któryś z państwowych koncernów energetycznych. Groteskowy spór o to, czy trzeba czy nie trzeba restrukturyzować bankruta, prowadzi raczej do refleksji o silnych i słabych. Otóż pozornie wydawałoby się, że silni są związkowcy, słaby zarząd firmy , jeszcze słabsi politycy, a najsłabsi dostawcy, konsumenci i podatnicy. Otóż nie. To politycy - czarni, czerwoni, zieloni i niebiescy od ponad 10 lat decydują, że trzon górnictwa jest nieśmiertelny w swoim kształcie, który powstał z grubsza po ostatnich, skromnych reformach za czasów Buzka/Balcerowicza /Steinhoffa. Późniejsze komercjalizacje (poza prywatyzacją Bogdanki) mają niewielkie znaczenie. Trzon jest nienaruszalny. Tak jak wzrost kosztów i płac.