Po raz kolejny potwierdza ono, że naszą piętą achillesową są niespójne i niejasne regulacje prawne, tworzone często na polityczne zamówienie, by rozwiązać doraźny problem, bez odpowiedniego vacatio legis. Na szczęście tę niepewność otoczenia prawnego rekompensuje (na razie) stabilność polityczna, ekonomiczna, no i nasz najcenniejszy atut – ludzie, zarówno w postaci konsumentów, jak i wykwalifikowanych pracowników, w dodatku o niezbyt wygórowanych oczekiwaniach płacowych.
Te atuty w porównaniu z dostępem do unijnego rynku sprawiają, że nadal co roku napływa do nas ok. 10 miliardów euro zagranicznych inwestycji. Można więc uznać, że biurokracja i mało przyjazne regulacje dla wielu zagranicznych firm są barierą, którą można i warto pokonać. Szczególnie w przypadku międzynarodowych korporacji, za którymi stoi armia prawników i które stać na wynajęcie najlepszych firm doradczych. Część inwestorów jednak tracimy – być może akurat tych najbardziej innowacyjnych.
To jeden problem. Drugim, jeszcze większym jest ten, że bariery biurokratyczno-prawne ograniczają skutecznie rozwój naszych własnych firm. Nie ma niestety danych, ile z nich w ostatnich latach nie mogło urosnąć, albo – co gorsza – zniknęło z rynku przez niejasne i niespójne przepisy, których interpretacja zależy od widzimisię urzędników. To strata miejsc pracy, które nie powstały, i setek tysięcy ludzi, którzy wyemigrowali za granicę – bo nie chcieli być „niskim kosztem pracy" w kraju.
Opinie inwestorów zagranicznych mogą wywrzeć większe wrażenie niż narzekania krajowych firm, ale przede wszystkim dbałość o te drugie powinna być obowiązkiem ustawodawców.