Czy górnicy są oszukiwani przez nieudolne zarządy, niepotrafiące sprzedać owoców ich ciężkiej pracy, czy też są głównym obciążeniem kopalń, które nie mogą przez to zyskownie funkcjonować? Czy pensje górników są nędznymi groszami w porównaniu z ich trudem, czy też są zbyt wysokie jak na możliwości polskich kopalni? Czy polski węgiel musi być droższy od zagranicznego, a zatem trzeba zrobić wszystko, by zablokować import, czy też mógłby być konkurencyjny cenowo, pod warunkiem przeprowadzenia odpowiednich zmian w kopalniach? No i oczywiście: czy za obecny kryzys w górnictwie odpowiada nieudolne zarządzanie, czy też odwrotnie, odpowiadają zań sami górnicy?
Najdziwniejsze w tej całej sprawie jest to, że na powyższe, wydawałoby się, całkiem proste pytania, nie ma żadnej sensownej odpowiedzi. Albo inaczej – w każdym z możliwych stanowisk jest coś z prawdy i coś z nieprawdy.
Nie ma wątpliwości, że przyczyną obecnego ostrego kryzysu finansowego są spadające światowe ceny węgla. Na początku 2011 r. tona węgla australijskiego kosztowała ponad 140 dol., dziś jest to mniej niż 80 dol. Tymczasem średni koszt wydobycia tony węgla w Polsce wynosi około 100 dol. i rośnie. Oczywiście do ceny z Australii czy płd. Afryki dochodzą koszty transportu, ale mimo wszystko nie ma się co dziwić, że jeszcze niedawno nasze kopalnie przynosiły zyski, a dziś mają straty. Bo gdyby usiłowały sprzedać węgiel po takiej cenie, która pokryłaby wszystkie koszty i dawałaby zyski, nabywcy po prostu kupiliby tańszy węgiel z importu. Górnicy mają na to gotową odpowiedź: ceny importowanego węgla to dumping. A krytycy górniczych żądań równie oczywistą ripostę – to nie żaden dumping, tylko korzystniejsze warunki naturalne. Jak ich nie mamy, nie wydobywajmy węgla na siłę z dofinansowaniem z własnej kieszeni.
A tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. Czy w Polsce można wydobywać węgiel taniej? Oczywiście, że można, bo owe przeciętne 100 dol. to średnia: część kopalń wydobywa znacznie taniej i mogłaby być rentowna. Co więcej, owe 100 dol. to wcale nie jest jakaś niezmienna stała: gdyby dokonać odpowiednich inwestycji i restrukturyzacji, polskie kopalnie mogłyby wydobywać węgiel taniej dzięki wyższej wydajności (choć oczywiście część górników musiałaby zmienić pracę).
Problem jednak w tym, że w górnictwie od 25 lat toczy się pewna gra. Kiedy światowe ceny są wysokie, węgiel przynosi zyski, które powinny być inwestowane w unowocześnienie i zwiększenie efektywności kopalni. Ale wtedy górnicze związki zawodowe pilnują, by niemal każdą złotówkę zysku rozdrapać, przeznaczając ją na wzrost płac, a uradowane czasowym spokojem zarządy robią niemal nic, by temu przeciwdziałać. A kiedy ceny węgla spadają, kopalnie wpadają w straty, zarządy oskarżają o to wygórowane górnicze płace, a związki zawodowe pakują petardy i jadą do Warszawy, by wydusić od rządu kolejne wsparcie.