Będą one miały zakaz wjazdu do państw Unii i zablokowane aktywa finansowe. Do czarnej listy zostały też dopisane dwie firmy z Krymu, które po aneksji zostały nielegalnie przejęte.

Na czarnej liście osób objętych sankcjami wizowymi i finansowymi znalazł się m.in. mer miasta Słowiańsk Wiaczesław Ponomariow. W sumie liczy ona już 63 nazwisk i podmiotów. Sankcje są możliwe, bo rozszerzona została podstawa prawna decyzji o wprowadzaniu restrykcji. Do tej pory UE mogła nakładać sankcje w formie zakazu wizowego i zamrożenia aktywów na osoby i podmioty, którym można udowodnić podważanie integralności terytorialnej, suwerenności i niepodległości Ukrainy. Teraz Unia może wprowadzać restrykcje wobec osób i podmiotów, które czerpały korzyści z aneksji Krymu przez Rosję, zagrażają bezpieczeństwu na Ukrainie oraz utrudniają pracę organizacjom międzynarodowym, przede wszystkim misji obserwacyjnej OBWE.

Niestety – co przyznają także niektórzy unijni dyplomaci - rozszerzanie sankcji wizowych i finansowych w związku z kryzysem na Ukrainie świadczy o tym, że w Unii nie ma determinacji, by wprowadzić ostrzejsze sankcje gospodarcze wobec Rosji, oskarżanej o wspieranie separatystów na Ukrainie. Dlaczego? Odpowiedź jest prozaiczna - takie restrykcje nie tylko uderzyłyby w rosyjską gospodarkę, ale i zagroziłyby interesom wielu krajów unijnych, które handlują z Rosją czy są uzależnione od importu rosyjskiego gazu.

Wystarczy sięgnąć po najnowszy tygodnik Stern, w którym opublikowano analizę skutków ostrzejszych sankcji wobec Niemiec. Otóż wzrost gospodarczy Niemiec mógłby być z tego powodu aż o 0,9 pkt proc. w tym roku niższy, niż gdyby sankcji nie było.

To najprostsze wytłumaczenie faktu, że żaden unijny przywódca na bardziej radykalne posunięcie się nie zdecyduje. Chyba, że – jak twierdzą niektórzy dyplomaci – dojdzie do zbrojnej inwazji na Ukrainę. Tyle tylko, że być może ostrzejsze sankcje wprowadzone już teraz tej inwazji by zapobiegły.