ZUS to pewność i bezpieczeństwo, zachwalają jego zwolennicy, a taki wybór to poza tym dowód sporej dawki patriotyzmu. W końcu ZUS jest nasz, polski, gwarantowany, państwowy. A poza tym składka oddana do ZUS nie zwiększa naszego długu publicznego.
OFE to zyski, fachowe zarządzanie, oderwanie od polityki, głoszą ich obrońcy, a przy tym fundamentalny głos w sprawie wyższości prywatnego nad państwowym. No i oczywiście gwarancja, że nikt nam emerytury nie ukradnie, bo w końcu „w OFE są prawdziwe pieniądze".
Rząd zrobił wiele, abyśmy nie musieli sobie zawracać głowy tym problemem i nie podejmując żadnego działania – zagłosowali na ZUS. Nie ukrywam, że wcale mi się to nie podoba, bo jednak jak się daje wybór, powinien to być wybór przeprowadzony w sposób uczciwy, z rzeczywiście oddanym głosem (a nie zaliczeniem braku głosu w tę stronę, która rządowi bardziej odpowiada). Karny zakaz reklamowania się OFE też nie wygląda ładnie, choć pewnie jest to działająca z opóźnieniem kara za bezkarnie serwowane kilkanaście lat temu brednie o „emeryturze na Karaibach".
Nie ukrywam też, że w moim przekonaniu sam wybór nie jest aż tak bardzo ważny. Ze zorganizowanego przez państwo systemu emerytalnego przyzwoitych emerytur tak czy owak nie będzie, relacja emerytur do płac będzie systematycznie spadać. I to niezależnie od tego, czy wybierzemy ZUS czy OFE – po prostu ściągana od nas składka o wysokości 19,52 proc. nie wystarczy na przyzwoitą emeryturę niezależnie od tego, czy byłaby nawet w całości inwestowana (jak teoretycznie mogłyby robić OFE, gdyby przekazać im całość składki), czy tylko zbierana w tej samej wysokości od przyszłych pracowników (jak to robi ZUS). Jeśli ktoś nie wierzy, służę wyliczeniami.