Nie lubię lata z upałami, komarami, końskimi muchami i wszechobecnych zapachem spoconych ciał. Z utęsknieniem czekam na późną jesień i zimę, kiedy na dworze jest chłodno, spokojnie i nietłoczno. Lasy i jeziora należą wtedy do zwierząt, śmieci nie rażą oczu a zmrok zapada szybko, dając nam okazję do schronienia się z domu, zapalenia lampy i poczytania książki.
Zima i jesień to jednak nie tylko spokojne wieczory, to także grzejące kaloryfery lub kominki, światło palone od połowy dnia i z rana, gazowa płyta pracująca dłużej i częściej. Słowem to rosnące wraz z coraz krótszym dniem koszty energii. Wydaje się, że co wydamy zimą, możemy zaoszczędzić latem, tym bardziej, że są one także w Polsce coraz bardziej gorące i jakby dłuższe.
Z moich obserwacji wynika jednak, że nie mamy świadomości okazji, którą podsuwa nam sama Natura. Im goręcej tym więc klimatyzatorów, wentylatorów w biurach, domach, hotelach, pensjonatach itp; codziennie nawet po kilka razy brany prysznic więc woda lejąca się strumieniami, za które potem ktoś musi zapłacić; pocimy się obficie i szybciej brudzimy ubrania, pralki pracują więc częściej.
Im dłuższy dzień, tym więcej komputerów, laptopów, konsoli pracujących przez wiele godzin, bo dziatwa ma dużo wolnego i zamiast pedałować w terenie, woli gapić się w monitor, co raz sięgając po chipsy i popijając je zimną colą.
A propos coli i innych napojów słodkich i kolorowych - latem wypijamy ich o niebo więcej niż jesienią i zimą; fabryki pracują pełną parą, ciągną prąd na maksa...itd, itp. Tym sposobem do atmosfery ulatują latem kolejne tysiące ton dwutlenku węgla, który tworzy nad nami szklarniową kopułę, podnosząc temperaturę na Ziemi. Wtedy my znów włączamy klimatyzatory, wentylatory, nie wyłączanym silników aut by działała klimatyzacja, sięgamy częściej do lodówek ciągnąc coraz więcej prądu itd, koło się zamyka.