Liczba takich osób jest w miarę stała, w ciągu ostatniego roku spadła o 1 procent. Kim oni są?
To młoda mama, która nie chce tylko siedzieć w domu z dzieckiem, bo umie czesać i nieźle robić makijaż. „Obsłu?guje" więc krąg swoich znajomych i przyjaciół, biorąc za to niewygórowane – w porównaniu z prawdziwym fachowcem – kwoty. To emerytka, która zamiast oglądać kolejny serial w telewizji, idzie sprzątać, bo umie i żadnej pracy się nie boi. To pani, która utraciwszy zajęcie, niańczy zabieganym mieszczuchom dzieci. To pan w sile wieku, który bezskutecznie poszukując pracy, dorabia jako osiedlowa złota rączka.
Są to wszystko ludzie, którzy nie lubią prosić o wsparcie ani rodziny, ani państwa. Lubią za to czuć, że są potrzebni, i sami decydują się zabiegać o pieniądze na codzienne potrzeby.
Ale mają dochody, a nie płacą podatków. Czy da się ich jakoś do zalegalizowania działalności skłonić lub zmusić? Dla większości z nich terminy: dochód, przychód, saldo i faktura, to czarna magia i najpewniej nie da się ich tego nauczyć. Dlatego – ale i z powodu skromnych rozmiarów prowadzonej działalności – założenie przez nich firmy, nawet takiej mikro, i spełnienie związanych z tym wymogów księgowych jest niemożliwe.
Może by więc – jeśli państwo tak chce, by się „ujawnili" – stworzyć dla nich superprosty system rozliczania? Jeśli np. mają roczne dochody do 10 tys. zł, obciążyć zryczałtowanym miniZUS-em i miniskładkami, bez konieczności uczenia się buchalterii? Powie ktoś, że jak się zrobi furteczkę, to z czasem wleje się przez nią cała rzeka tych, którzy są mistrzami w naginaniu przepisów. Więc może by się udało zrobić furteczkę nierozciągalną? Byłby to – przy okazji – sukces legislacyjny na sporą miarę.